Rodzinne wspinanie w Laosie. Poznaj wskazówki podróżnicze i skały w okolicy Thakhek

Wyjazd wspinaczkowy do Laosu, zamiast na południe Europy, niesie ze sobą pewne trudności, takie jak dłuższe i droższe loty, jet lag czy wysokie temperatury. Jednak na miejscu czeka na nas doskonałe wspinanie, łatwa logistyka, smaczna azjatycka kuchnia oraz stabilna pogoda. Warto również doświadczyć kultury Laotańczyków i podziwiać tropikalną roślinność podczas asekuracji partnera. Laotańska skała, ze względu na mniejszą popularność i młodsze drogi, jest znacznie mniej wyślizgana, a w znanych sektorach nie ma tłumów. W dni odpoczynku możemy wypożyczyć skuter lub wynająć kierowcę, aby zwiedzić okoliczne jaskinie i wodospady.  Wiele osób może zastanawiać się czy wspinanie z dzieckiem w Laosie jest bezpieczne, jednak mam nadzieję, że po przeczytaniu naszej relacji Wasze wątpliwości zostaną rozwiane 🙂

Wszyscy wiemy jaką pogodę oferuje nam grudzień w Polsce, dlatego w tym roku postanowiliśmy odwiedzić w tym okresie Azję Południowo-Wschodnią. Od początku listopada, praktycznie do marca w Laosie panuje pora sucha. Co to oznacza w praktyce? Podczas naszej wizyty na początku grudnia pogoda była bardzo stabilna, codziennie niemalże bezchmurne niebo, temperatura powietrza od około 20-22°C w nocy do 28-31°C w ciągu dnia. Jednak dzięki stosunkowo niskiej wilgotności (50-60%), odczucie ciepła można by porównać do lipcowego dnia z ostatnich sezonów na naszej Jurze.

Głównym celem naszego wyjazdu była Tajlandia, a przy okazji mekka tajskiego wspinania, czyli zatoka Tonsai, ale o tym później. Dlaczego? Relacje z Tonsai znajdziecie bez trudu, a wspinanie z krajem takim jak Laos raczej nam się nie łączy. Jednak przy tym, jakie formy przybiera skała w okolicy miasta Thakhek, kalymnoskie tufy nie robią większego wrażenia.

Wspinanie w dachu za 6a. Proszę bardzo! (fot. Ł. Lemańczyk)

Tak więc przejdźmy do konkretów. Pierwsze drogi w Laosie powstały w 2002 roku, głównie za sprawą zapalonych pionierów z Niemiec i Francji. Obecnie rejon położony w okolicy miasta Thakhek oferuje ponad 400 świetnie obitych dróg sportowych w znakomitej jakości wapieniu, przybierającym tu niezwykle fantazyjne formy. Dzięki bogatej rzeźbie nietrudno znaleźć tu przewieszone drogi o trudnościach nie przekraczających francuskiego 6a. Na wykresie zaczerpniętym ze strony lokalnego kempingu widać, że największy wybór dróg mają tu wspinacze ‘szóstkowi’ oraz ci stawiający pierwsze kroki w skałach. Średniozaawansowani, próbujący swoich sił na ‘siódemkach’ również nie powinni być zawiedzeni. Niewątpliwie Thakhek nie będzie wymarzonym miejscem dla mocarzy z pod cyfry 8a w górę.

Statystyki trudności dróg w rejonie. (źródło: www.greenclimbershome.com)

Papierkowa robota przed przekroczeniem granicy

A jak właściwie się tam dostać? Niedaleko wschodniej granicy Laosu z Tajlandią leży miejscowość Thakhek, do której najłatwiej dotrzeć drogą lądową z tajskiego miasta Nakhon Phanom, dokąd dolecimy na pokładzie samolotów Air Asia ze stołecznego Bangkoku. Z dworca w Phanom w kierunku Thakhek według rozkładu odjeżdżają 3 autobusy dziennie. Droga trwa około 2h, w zależności od ilości turystów na pokładzie, może się nieco przedłużyć czas przekraczania granicy. Jest to związane z formalnościami przy nabywaniu wiz 'on arrival’. W teorii koszt wizy to 40 USD, jednak strażnicy na granicy lubią przywłaszczyć co nieco do kieszeni i przykładowo doliczając za brak zdjęcia i konieczność zrobienia go na miejscu. Na naszą niekorzyść działa również kurs wymiany przy płatności w tajskich bahtach. Polecamy więc mieć ze sobą zdjęcie w formacie paszportowym oraz amerykańską walutę.

W okolicy znajdziemy wiele ciekawych jaskiń

Po dotarciu na dworzec w Thakhek taksówkarze sprawnie rozpoznają wspinaczy, skomunikują się z Wami ruchami rąk naśladującymi wspinanie i chętnie zabiorą Was gdzie trzeba. Nie podawajcie nazwy kempingu, wprowadzicie za dużo chaosu. Samo hasło 'climbing’ wystarczy. Jeśli znajdą się akurat inni wspinacze, podzielicie koszty transportu, które i tak nie są zbyt wysokie. Można zapłacić w tajskich bahtach lub laotańskich rielach – bankomat z lokalną walutą dostępny jest na dworcu.

Po 30 minutach i kilkudziesięciu wybojach na drodze trafimy do oazy wspinaczkowej, czyli Green Climbing Home. Od razu nasuwa się podobieństwo kempingu do sycylijskiej El Bahiry czy Josito w Geykbayri. Green Climbing House jest założony i prowadzony przez Europejczyków, natomiast kuchnią zajmują się Laotańczycy. Na miejscu znajdziemy dwa kempingi z bungalowami, polem namiotowym oraz restauracją/sklepem/barem. Znajdziemy tu w zasadzie wszystko, czego będziemy potrzebować przez kolejne dni – możemy kupić i zarejestrować kartę SIM, wypożyczyć sprzęt – od ekspresów, przez buty wspinaczkowe po kije do wpinek, dokupić magnezję, zjeść każdy posiłek, nawodnić się czymkolwiek chcemy, uzupełnić zapasy wody pod skały czy kupić pamiątkową koszulkę. Część poniesionych kosztów wesprze lokalny bolting nowych dróg i rebolting już powstałych. A i najważniejsze – kupimy tu również topo. Jest ono dostępne na kempingu 'do wglądu’ z zastrzeżeniem zakazu robienia zdjęć, co warto uszanować. Zakup, po pierwsze wesprze wspomniane utrzymanie rejonu, a po drugie – chętniej tu wrócimy 😉.

Najbardziej ‘luksusowe’ zakwaterowanie na kempingu – bungalow z prywatną łazienką

Rezerwując nocleg zostaniemy poinformowani o różnicach między dwoma dostępnymi kempingami, ale streszczę to również z perspektywy rodziców 16-miesięcznego super aktywnego chłopca. Kemping numer 2 jest nowszy i nieco mniejszy. Jakiś czas temu wybuchł tu pożar we wspólnej strefie, gdzie znajdowała się kuchnia i aktualnie zbudowana jest prowizoryczna, ale zestaw usług nie zubożał. W okolicy domków w ciągu dnia ciężko o cień. Plus (lub minus) to zasięg internetu – od razu można aktualizować 8a.nu albo sprawdzać opinie o drogach 🙂

Na kempingu numer 1 możemy dostać bungalow zacieniony przez cały dzień. Tu działa też główna baza gastronomiczna i zakupowa. Zaledwie 200m od domków znajdziemy idealne miejsce na południowy rest – rzeczkę przepływającą przez imponującą jaskinię (można, a nawet trzeba zażyć choć raz kąpieli!). Niedogodnością kempingu nr 1, przynajmniej dla rodziców niesfornych dzieci może być strefa wspólna z knajpą położona na podwyższeniu ze schodami. Wiele razy ledwo zdążyliśmy uchronić naszego bąbla przed upadkiem ze stromych schodów. Poza tym jest przyjemnie i klimatycznie.

Centralny budynek kempingu nr 1

Idealne miejsce na spędzenie środka dnia

Sektory


Rodzice Maluchów wiedzą, że bezpieczny teren pod skałą to podstawa, ale aby nam również było przyjemnie należy szukać odpowiedniej wystawy, żeby nie zostać spalonym przez laotańskie słońce. Na szczęście wiele okolicznych sektorów oferuje płaski teren pod skałą i północną wystawę. Obawy może również budzić ryzyko spotkania wszelakich insektów, węży czy innych egzotycznych stworzeń. Przecież to Azja! Z naszych doświadczeń wynika, że ryzyko jest raczej niewielkie. Do naszego bungalowa zaglądały jedynie piękne, imponujących rozmiarów gekony. A jeśli nie chcemy mieć lokatorów w postaci mrówek, nie zostawiajmy jedzenia na wierzchu. Pod samą skałą zdarzały się pojedyncze, zbłąkane komary (w porze suchej jest ich niewiele), które skutecznie odstraszaliśmy dostępnymi na miejscu repelentami. Innych zagrożeń ze świata fauny i flory nie odnotowaliśmy (chyba że korzeń, o który potknie się dziecko).

Nieoczekiwany gość naszego domku

Przez kilka dni nie mieliśmy możliwości zwiedzenia nawet połowy okolicznych sektorów, dlatego streszczę informacje o tych, które z dziećmi możemy spokojnie odwiedzić. Do każdego z nich dotrzemy spacerem w maksymalnie 10 minut z kempingu 1.

🪷 Elephant i Hilton – sektory położone 5 min drogi od obydwu kempingów, idealne na rozwspinanie. W całkowitym cieniu od około 13 w porze suchej. Elephant to głównie szara skała, nietypowo udekorowana niemałymi stalaktytami. Teren pod skałą płaski i przestronny. Trudności od kursowych 4, po przyjazne 6b. Nie pomińcie niezwykle pouczającej Beginner’s Roof za 6a. Hilton oferuje ładne linie o długości do 40m (!). Najczęściej powtarzane są linie Pinzgauer Bua 6a i Red Ants 6b. Nie omińcie też czterdziestometrowego maratonu po stalaktytach – Bonne Geburtsday Poffzi! 5c.

Przyjazny dzieciom teren pod skałą w sektorze Elephant (fot. A. Lemańczyk)
Przebieg 40-metrowej Bonne Geburtsday Poffzi! (5c) w sektorze Hilton

🪷 Swiss Oldies – sektor często odwiedzany przez początkujących, 10min od kempingów, trudności maksymalne to jedynie 6a+. Cień przez cały dzień. Skała podobna do tej w Elephant, jednak nieco mniej przyjazna dla skóry. Teren pod skałą również płaski i przestronny. Najczęściej powtarzana – Grazioses Elefanti 5c+.

Ciekawy początek drogi Rainman 6b w sektorze Elephant (fot. Ł. Lemańczyk)

🪷 Botanical Garden i Bayerischer Wald – sektory położone w sąsiedztwie Swiss Oldies, teren pod skałą przyjazny rodzinom z dziećmi. Oba przypadły nam do gustu, zaciszne i oferujące ładne, urozmaicone linie, często z atletyczną końcówką (np. Morning Glory 6c). Prowadząc tu drogi jest szansa na ‘czystego OS’, bo próżno szukać śladów magnezji. Dla fanów sprężnego, bulderowego stylu polecić można dziecięciometrową Gschaftlhuber 7a.

Drzemka pod Bayerischer Wald (fot. A. Lemańczyk)

🪷 Roof – unikatowy sektor oferujący dłuugie zginanie w dużym przewieszeniu, większość dróg z przedziału 7a-7c+. Klasyk Jungle King 7b (34m). Pod skałą raczej family friendly, choć należy uważać czy coś nie odpadnie.


🪷 Open all Hours – sektor dla wielbicieli pionów i mniejszych chwytów. Niestety nie dane było nam zapiąć tutejszych krawądek, bo akurat tu teren pod skałą nie jest przyjazny pociechom z uwagi duże bloki skalne.


Porównując wspinanie w Thakhek do dużo bardziej rozsławionego tajskiego Tonsai, gdzie również mieliśmy przyjemność gościć, rejon w Laosie oferuje przede wszystkim więcej dróg łatwych (5-6c). Wspinając się z dzieckiem w ekipie mamy do wyboru znacznie szerszy wachlarz sektorów do wyboru. Z racji na mniejszą popularność i młodszy wiek dróg, laotańska skała jest zdecydowanie mniej wyślizgana (niewiele dróg nosi choćby znamiona polerki), a nawet w popularnych sektorach nie spotkacie tłumów. Z racji bliskości morza w Tonsai panuje wyższa wilgotność, co wpływa niestety negatywnie na odczuwanie ciepła.

Słowem końca Thakhek szybko wylądował na naszej liście miejsc do ponownego odwiedzenia w przyszłości. Mamy nadzieję, że nasza subiektywnie pozytywna opinia na temat tego rejonu nie będzie odosobniona pośród wspinaczy, przede wszystkim tymi z maluchami na pokładzie.

Thakhek da się lubić 😊

Asia, Łukasz i Tadek Lemańczyk

Wszystkie zdjęcia pochodzą z archiwum prywatnego autorów.
Zdjęcie główne: Tadziu Lemańczyk wspina się na skałę w rejonie Elephant (fot. A. Lemańczyk)


O autorach:

Asia i Łukasz – poznali się podczas kursu w skałach, randkowali na warszawskim Makaku, aby kolejne 10 lat spędzić dzieląc sukcesy i porażki w skałach i nie tylko. Amatorzy szybkich wstawek, długich wielowyciagów, kilkudniowych trekkingów, wielomiesięcznych podróży i dobrej kawy. Od 1,5 roku działają w zespole trójkowym z Tadeuszem, choć na razie nieczęsto jest to 'szybka trójka’ 🙂.

 

 

Skomentuj