✍ 11.02.2021r. Tego wpisu miało nie być – dzisiejsze wyjście było nieudane. Do napisania o nim namówił mnie mąż. – Napisz, że są też porażki i nie zawsze jest różowo – powiedział.
Miał rację, w końcu każda mama tu obecna chociaż raz przeżyła ,,koszmarne,, wyjście w skały, na którym docierała do granic swej cierpliwości i powiedziała światu i sobie ,,odpuszczam,,. To właśnie spotkało dziś nas.
Nie była to pierwsza taka sytuacja. Przez rok chodzenia z Jankiem na wspin, zdarzały się takie wyjścia, ale wtedy nie prowadziłam jeszcze bloga i nie pisałam o tym. Co dziś było nie tak? Wszystko
Pogoda już od dłuższego czasu jest marna, ale postanowiliśmy spróbować, bo ręce błagały już żeby je trochę pozginać. Wierząc, że jest na świecie miejsce gdzie taki warun nie stanowi, wybraliśmy się na Sośnik. Planem było załojenie trawersu Sośnika VI.2. Już go zrobiłam kilka razy, ale jest to super treningowa droga. Prawie zawsze wspinałam się na nim właśnie w zimie, przy minusowej temperaturze. Ale kiedyś nie miałam Janka.
Podejście z parkingu pod skałę było rześkie i sympatyczne. Janek spał w tuli. Sośnik okazał się zgodnie z przewidywaniami dobry do wspinu. Rozłożyliśmy graty, John siedział na kocyku i zajadał swojego dziecięcego batonika. Zrobiłam wstawkę, skała zimna, ale to oczywiste. I nagle płacz. Schodzę na ziemię i płacz milknie. Myślę ,,pewnie mu zimno,, ale to nie to. Bawimy się w ,,zdejmowanie patykiem pajęczyn ze skały,,. Działa. Niestety gdy tylko jestem obok. Gdy próbuje po kryjomu odejść, Janek niczym czujny strażnik znowu płacze. Jakież to frustrujące! Jest zimno, kaprawo, czar zimowego wspinu prysł. Nikt z nas nie chce już tu być.
Znacie to uczucie gdy dziecko płacze wam prosto do ucha.Ja znam. Marudzenie towarzyszy nam (z przerwami) całą drogę powrotną do auta. Bo wracamy. Pal sześć przygotowania w domu, pakowanie gratów i targanie tego pod skałę. Dla tego małego ludzika nasze przyotowania zdają się nie mieć głębszego znaczenia.
Jasne, miałam jeszcze chęć się wspinać, ale powiedziałam ,,dość,, i poczułam się lepiej. Spojrzałam na sprawę z innej perspektywy. Z punktu widzenia matki. Były sytuacje nie raz i nie dwa kiedy takie zachowanie Jasia dawało się przeczekać, jakoś go zająć i uspokoić, ale czasami trzeba sobie umieć odpuścić. Zapomnieć o sobie i swoim ego. I to jest chyba dla mnie największa zmianą w całym tym macierzyństwie…
Ps. Myślę tak sobie jak wszystko się dynamicznie zmienia, jeśli chodzi o wyjścia z dziećmi. Teraz widzę, że gdy dziecko ma kilka miesięcy i nie jest mobilne, to naprawdę jest to ,,miodowy czas,, na wspinanie. Taki niemowlak dużo śpi i mało rozumie. Gdzie je zostawisz tam będzie. Nie ma też jeszcze własnego ,,ja,,. A taki Janek? 15 miesięcy skończone i już wie czego chce a czego nie, gdzie go zostawisz stamtąd ucieknie, a śpi tylko na podejściu.
Co mnie czeka dalej to tylko wiedzą mamy z dłuższym stażem hehe.
Oryginalny post: nie jest różowo
Seria „Z pamiętnika Mamy” to najchętniej komentowane przez Was posty na Facebooku. Są to szczere refleksje autorki strony, na temat bycia rodzicem i wspinaczem.