Drugi rok z dzieckiem w skałach

Drugi rok życia dziecka to zupełnie nowe wyzwania. Z nieporadnego maleństwa, które satysfakcjonowało obserwowanie świata i zabawa szpejem pod ścianą, wyłania się coraz bardziej samodzielny człowiek!

Ostatnie miesiące w dużej mierze spędziliśmy w skałach. Z wyjścia na wyjście nasz syn Janek potrafił nas coraz bardziej zaskakiwać, a my musieliśmy (czasami z trudem) dostosowywać się do nowych realiów. To czas, w którym skalny świat zaczął nieść realne zagrożenie dla naszego synka. Dlatego tak ważny stał się dobór rejonu, odpowiednia protekcja i nasze nastawienie.

Ciągle w ruchu

Największym przełomem u dziecka jest bez wątpienia samodzielne chodzenie. Ta zmiana bardzo mocno wypływa na organizację rodzinnych wyjść w skały. Chęć ruchu i przemieszczania się jest u dzieci bardzo silna i nie da się jej powstrzymać. Można odwracać uwagę dziecka książeczkami czy oglądaniem zwierzątek, ale ostatecznie potrzeba eksploracji wygrywa. Nagle nasze dziecko, które tylko raczkowało potrafi w sekundę wstać i po prostu sobie gdzieś pójść. Istotny jest zatem dobór rejonu. W mojej ocenie najbardziej hardcorowe są miejsca strome, z dużą ilością głazów i kamieni, np. Sokoliki – tutaj naprawdę trzeba nastawić się na to, że dziecka nie można spuścić z oczu nawet na chwilę. Ponadto trzeba podążać za nim krok w krok, żeby w razie potrzeby je asekurować. Fajnie sprawdzają się miejsca z płaskim terenem pod ścianą, takie jak jurajskie Rzędkowice. Na szczęście nie tylko Jura oferuje przyjazne dzieciom miejsca. Na zachodzie Polski jest kilka rejonów, np. Nowa Ziemia, Krzywe Baszty w Szklarskiej Porębie czy unikatowy Kingsajz w Kleczy. Idealnie, kiedy okolicy rejonu są ścieżki spacerowe lub jakieś atrakcje dla dziecka.

Rzędkowice to jeden z rejonów, które są idealnie zaprojektowane na wyjście z dzieckiem…

Kolejną sprawą w rozwoju ruchowym jest wspinaczka na kamienie i małe głazy. Dziecko wykorzystuje swój potencjał i gramoli się na kamienie nie zdając sobie sprawy z konsekwencji. Nawet jeśli radzi sobie z tym dobrze, to trzeba pamiętać o asekurowaniu, zwłaszcza jeżeli kamień jest wysoki, a podłoże kamieniste. U mnie początkowo wywoływało to mieszane uczucia, bardzo się tym stresowałam, ale teraz znam już jego umiejętności i wiem, kiedy muszę go asekurować, a kiedy tylko obserwować jego poczynania. Czasami mam wrażenie, że przez te dwa lata wyrosło mi takie dodatkowe, czujne trzecie oko, które śledzi poczynania mojego synka.

Supermocą nabywaną w drugim roku życia jest również skakanie. Zdarza się, że dziecko próbuje skakać z kamieni, na które właśnie się wspięło. Trzeba być czujnym.

Ponadto lato to czas wegetacji roślin. Na krzakach rosną maliny i jagody. Dzieci lubią je zbierać, oglądać i zjadać. W leśnym terenie trzeba zwrócić uwagę czy w okolicy skałek rosną grzyby.

Niektóre dzieci w wieku dwóch lat potrafią już się „trochę wspinać” i rozumieją o co w tym chodzi. Janek pierwszy raz spróbował wspinania z liną jeszcze przed drugimi urodzinami. Uprząż pożyczył mu starszy chłopiec, który akurat wspinał się z rodzicami w tym samym sektorze. Spodobało mu się, więc postanowiliśmy kupić mu uprząż odpowiednią rozmiarem do jego wieku. Od tamtej pory zabieramy ją w skały i jeśli jest jakaś łatwa formacja „rokująca” dla takiego małego wspinacza, to pozwalamy mu się wspiąć. Jest to atrakcja i dla nas i dla niego.

Ja sam!

W parze z rozwojem ruchowym następuje progres umysłowy. Dziecko uczy się codziennie czegoś nowego. Poza tym chętnie kopiuje nie tylko nasze zachowania, ale również maniery ludzi z naszego otoczenia. Pojawia się także bunt i podkreślanie własnej autonomii. Robienie rzeczy zabronionych i nieposłuszeństwo to sposób dziecka na badanie wyznaczonych granic.

Od niedawna podejścia pod sektor wyglądają właśnie tak, że Janek idzie sam i ma własny plecak (fot. A. Kajca)

Nowe zdolności dziecka to dużo radości, śmiechu i ułatwień. Pojawia się przede wszystkim większa ilość zabaw, w których dziecko może już aktywnie uczestniczyć, a my się przy tym nie nudzimy. To już nie tylko pokazywanie drzew, roślinek i dotykanie skały. Dziecko bacznie obserwuje otoczenie, a zainteresowane jakąś rzeczą pyta „co to”.W tym wieku potrafi odpowiedzieć twierdząco lub przecząco na zadane pytania dotyczące głodu czy pragnienia. Umie pokazać gdzie się uderzył i co go boli (np. głowa, kolano, ręka) a to pozwala ocenić czy stało się coś poważnego. To są naprawdę duże zmiany!

Kiedyś w formie zabawy wpięłam Jankowi kilka ekspresów do szlufek w spodniach. Chodził dumny i zadowolony z siebie. Bardzo interesuje go również asekuracja. Ciekawi go na jakiej zasadzie to wszystko działa. Przypatruje się, łapie za linę i próbuje ją klarować.

Ale nie wszystko idzie zawsze tak pięknie i gładko. Nie zapominajmy, że dziecko przeżywa w tym wieku okres buntu. Coraz lepiej wie czego chce, a na co nie ma najmniejszej ochoty. Nie chce nosić tych butów, które mu wkładam tylko inne. Nie chce być niesiony w nosidle pod skały, tylko chce iść sam. Chce iść tą ścieżką, a nie tamtą…Muszę przyznać, że często odpuszczam i nie stawiam na swoim, jeśli sytuacja tego nie wymaga. Pozwalam mu na te jego decydowanie, oczywiście w granicach rozsądku. Trzeba uzbroić się w cierpliwość. Dużo cierpliwości.

Ciekawostką jest, że w skałach i ogólnie – w terenie, bunt objawia się o wiele łagodniej niż w w domu. Tak naprawdę cieszę się ogromnie na każde wyjście na wspin, bo ostatni czas jest trudny. Uciążliwe stały się tak błahe sprawy jak robienie zakupów, czy wyjścia na spacer. Mam czasami wrażenie, że Janek po wejściu do sklepu bierze sobie za cel zrobienie w nim jak największego bałaganu, w jak najkrótszym czasie. W nosie ma moje prośby i zakazy, a jak jest zły kładzie się na podłodze i potrafi rzucić kapeluszem na drugi koniec sklepu. Wywołuje to u mnie sporą dawkę stresu i emocji, które ciężko potem rozładować. Dlatego cieszę się, że mogę się wspinać i niwelować w ten sposób nagromadzony stres. Jest to dobry sposób na „czyszczenie głowy”. W skałach wszystko jest prostsze.

Mniej rzeczy!

Odczuwalną różnicą jest również ilość gadżetów dla dziecka. Dla niemowlaka zabieraliśmy w skały kojec, namiocik, a czasami nawet fotelik z samochodu. Z czasem te rzeczy zaczęły być niepotrzebne, a my ograniczyliśmy się tylko do tego co konieczne. To duże udogodnienie. Oprócz tego Janek ma frajdę z tego, że nosi w skałach swój plecaczek, w którym ma picie, kanapkę i małą zabawkę.

Kolejną ogromną zmianą jest to, że nasz synek może zostać czasami pod opieką dziadków. Możemy wtedy wyrwać się na kilka godzin na wspin. Rok temu nie było to możliwe, ponieważ był bardzo ze mną zżyty i nie lubił, kiedy wychodziłam z domu na dłużej.

Niby rzeczy mniej, ale jakąś zabawkę zawsze się mamie wciśnie do plecaka…

Rośnie również ilość zabieranego jedzenia w skały. Starsze dziecko zje więcej niż roczniak, chociaż dzieci są tak różne, że pewnie nie ma na to reguły. Istotne jest to, że nawet jeśli zabierzemy za mało jedzenia, to nie musimy się martwić. Większe dziecko może jeść już „normalne” jedzenie, dlatego spokojnie może skubnąć naszą kanapkę, kabanosa, orzechy czy kawałek herbatnika.

Czasami w okolicy rejonu wspinaczkowego są restauracje, do których można zabrać dziecko w porze obiadu. Raczej jest to rzadkość, ale zdarzają się takie miejsca, zwłaszcza jeśli skały znajdują się blisko atrakcji turystycznych, np. Zamek Leśna Skała w Szczytnej, hotel Poziom 511 w okolicy rejonu Cim na Jurze czy restauracja Złoty Las w okolicy rejonu Nowa Ziemia.

Inne dziecko = inna mama

Razem z dzieckiem ewolucję przechodzi jego mama. Rok temu miałam dużo pomysłów na moje wspinanie i więcej energii. Teraz bardziej mierzę siły na zamiary, bo wiem, że pewnych spraw nie można przyspieszać. Bardziej cenię swoje zdrowie, potrafię odpuścić i przyznać się przed samą sobą, że czasami wolę porobić coś z dzieckiem niż się wspinać. I to jest ok!

Moja niewspinaczkowa znajoma zadała mi ostatnio ciekawe pytanie, które może być istotne dla innych rodziców. Spytała, czy na wyjazdach wspinaczkowych mamy zachowaną tzw. dziecięcą rutynę, o której tak wiele się mówi. Po szybkim przeanalizowaniu różnych sytuacji stwierdziłam, że w sumie to nie mamy.

Oboje z mężem jesteśmy dosyć nakręceni na wspinanie, co rok temu powodowało u mnie raz na jakiś czas poczucie winy. Myślałam sobie wtedy, że może niewystarczająco zajmuję się Jankiem w skałach. Obwiniałam siebie, że za mało zjadł, że wróciliśmy późnym wieczorem, że jesteśmy egoistami. Chyba każda matka miewa w sobie takie emocje. Obecnie myślę, że nie ma nic złego w tym, że wspinaczkowy tryb życia od czasu do czasu zrobi zamieszanie w stałym rytmie dnia mojego synka. Wydaje mi się również, że ja sama nigdy nie lubiłam rutyny. Jeszcze będąc w ciąży nie zakładałam, że stanę się książkową mamą, a macierzyństwo to egzamin, który muszę zdać celująco.

Niezaprzeczalnie dużym wyzwaniem jest dla nas ciągle bycie w skałach wspinaczem i rodzicem jednocześnie. Czasami oboje z mężem zatracamy się i zapominamy kim w tych skałach jesteśmy (mamusia i tatuś) i jakie role są nam przypisane, przez co zdarzają się na tym tle nieporozumienia. Ostatecznie, trzeba sobie uzmysłowić, że wyjścia z dzieckiem, to zupełnie inna kategoria wspinania, bardziej nastawiona na tzw. chillout, z możliwością wspinania, ale bez większych oczekiwań. Takie są realia. Zdarzają się wyjścia dobre, gdzie jest pełna mobilizacja i konkretny wspin. Ale bywają i taki, gdzie od samego początku nie możemy się zgrać i wszystkim byłoby lepiej, gdybyśmy zamiast w skały poszli na wycieczkę.

Mamusia i tatuś w skałach! Czasami i nam ciężko jest rozdzielić obowiązki nad opieką. Jednak każdy spór czegoś nas uczy, o sobie, o nas….Z każdym wyjściem nabieramy doświadczenia i wiemy jakich błędów nie popełniać (fot. K .Siwa)

Kolejnym istotnym tematem jest motywacja i siła. Po roku niedosypiania wkroczyłam w kolejny, wcale nie łatwiejszy etap nadążania za własnym dzieckiem. Przemęczenie i znużenie zaczynają się pomału wyłaniać. Ekscytacją nową życiową rolą również zaczyna powszednieć. Ogromna ilość obowiązków nie maleje, a wręcz odwrotnie – stale rośnie. Okresowe spadki motywacji to problem, z którym sama się zmagam. Pomaga mi w tym dłuższy rest i uprawianie zastępczych sportów typu bieganie i pływanie.

Coraz większe dziecko wiąże się również ze sporym obciążeniem. Noszenie malucha na rękach po prawie dwóch latach zamienia się w dźwiganie. U mnie objawiło się to jakiś czas temu, w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że wstając rano z łóżka czuję ból całych rąk. Postanowiłam ograniczyć noszenie dziecka i pomału odczuwam zmianę. Dobrym rozwiązaniem może być wsadzanie dziecka „na barana” lub noszenie na specjalnym, ergonomicznym nosidełku na biodra. Zmęczone ciało warto oddać też w ręce dobrego fizjoterapeuty.

Przez kilka godzin wymyślam różna zabawy. Tu akurat Janek udaje, że nosi mój plecak 😉

Ostatnią kwestią mojego wspinania i macierzyństwa jest ambicja, presja cyfry i oczekiwania. Nie zawsze jestem napięta na te trzy składniki, ale jak każdy wspinacz włącza mi się od czasu do czasu chęć podkręcenia cyfry. Pojawiają się wtedy oczekiwania, które według mnie są niebezpieczne. Po prawie dwóch latach jestem w stanie stwierdzić, że nie powinno się o nich nawet myśleć. Zbyt dużo jest ciągle czynników, które mogą ułożyć się tak, że nasze plany zostaną zniweczone. A przecież wspinanie się ma być przyjemnością a nie przymusem. Nie chcę jeździć na wspin i mieć tam poczucia, że coś mi nie wychodzi przez moje dziecko. A takie sytuacje się zdarzały. Łączenie pasji i macierzyństwa nie jest łatwe, ciągle szukam złotego środka…


Rozwój każdego dziecka przebiega indywidualnie, tzn. że występowanie danej umiejętności może występować w różnym czasie u każdego dziecka.


Autor tekstu: Agata Kajca (mama w skałach)
https://facebook.com/mamawskalach/ .


Raz na jakiś czas dzielę się z Wami moimi doświadczeniami. Teksty poradnikowe przeczytacie tu:

https://mamawskalach.wordpress.com/2020/07/28/poradnik/
https://mamawskalach.wordpress.com/2021/02/17/nieudane-wyjscia-i-sztuka-odpuszczania-sobie/

 

Podobne artykuły

Skomentuj