Samowystarczalna rodzina wspinaczkowa

Pod koniec zeszłego roku, mój mąż Michał zaproponował, abyśmy pojechali w lutym na wspinaczkowy wyjazd do Chorwacji. Plan zakładał dłuży urlop, więc postanowiliśmy pojechać na niego sami we dwójkę z naszym – prawie – dwuipółletnim synem. Chociaż uwielbiam wspin na Weście, nie byłam do tego do końca przekonana. Kiedyś wspinaliśmy się z Jankiem sami, do momentu kiedy skończył osiem miesięcy. Był też jeden eksperymentalny wyjazd we dwójkę na Jurę, w okolicy jego drugich urodzin. Nasze doświadczenie nie było więc ogromne, zwłaszcza, że małe dzieci szybko się zmieniają pod względem zachowania i mobilności. Poza tym przez cały czas bardzo ładnie funkcjonowaliśmy w trybie 3+1 (trzy osoby dorosłe plus jedno dziecko). Jest to bardzo dobre rozwiązanie, ale ma swoje wady – łatwo się od tej wygody uzależnić. Ostatecznie dochodzi się do momentu, kiedy znajomi mają swoje plany i terminy się rozmijają. Aby przerwać łańcuch uzależnienia od osób trzecich postanowiliśmy SPRÓBOWAĆ. W tym wpisie postaram się zobrazować Wam nasz wyjazd oraz, w jaki sposób „kupić sobie” w skałach trochę czasu od dziecka na wspinaczkę.

Konstruktywne planowanie = fajne wspinanie

Od początku zakładaliśmy, że wyjazd będzie bardziej urlopem z elementami wspinaczkowymi, żeby nie robić sobie zbyt dużych oczekiwań. Aby się do tego mentalnie przygotować zaczęliśmy wyobrażać sobie jak to zrobić, żeby Janek pozwolił nam się w miarę bezstresowo wspinać. Przeanalizowaliśmy mocne i słabe strony całej naszej trójki oraz potencjalne scenariusze tego, co może się wydarzyć w skałach. Oprócz niebezpiecznych upadków, obrywów skalnych i przejawów buntu dwulatka, najbardziej obawialiśmy się stracenia Janka z pola widzenia w momencie asekuracji. Spięci liną mamy spowolnione reakcje, a działać trzeba w miarę szybko. Dlatego, w razie gdyby doszło do takiej sytuacji, wspinaliśmy się z lonżą przy uprzęży, aby w razie potrzeby szybko zaasekurować się na najbliższym ringu lub ekspresie. Zabieraliśmy również przyrząd do samodzielnego zjazdu w razie gdyby było to konieczne.

Gotowi na wyprawę! Rodzinka w komplecie (fot. M. Górzyński)

Poza tym w skałach, dziecko musi mieć na głowie kask. Oczywiście Janek, jak każdy dwulatek nie chciał go nosić, ale było to obowiązkowe. Przy ubieraniu kasku działa odwracanie uwagi dziecka i tłumaczenie, nawet po kilka razy, dlaczego musi go mieć. U nas pomogła również krótka improwizacja tego, co dzieje się gdy z góry spada kamień oraz co się stanie w trakcie upadku.

Ważne jest, żeby nie rozkładać się pod samą drogą (chyba, że ściana jest przewieszona), którą planujemy robić, bowiem zawsze jest szansa, że coś spadnie.

Istotne jest również wykorzystanie dni restowych na przyjemność dla dziecka, np. wyjście na plażę i zbieranie muszli, wycieczka do portu czy relaksujący spacer. Dziecko również musi „wyrestować”. Najlepiej spędzić ten czas z dala od skał.

 

Jak kupić sobie czas na drogę

Pierwsze próby samotnej wspinaczki warto zacząć w komfortowym miejscu. Żeby wyszło bezstresowo polecam skałki z płaskim terenem pod ścianą, z dala od cywilizacji. Do tego równie ważna jest przyjemna, dodatnia temperatura. Przy chłodnej pogodzie dzieci szybciej marzną i się zniechęcają. Zauważyłam też, że jeśli dziecko ma okazję, chociaż w części, samo dojść pod skały, to jest to dla niego dosyć spory wysiłek. Po takiej dawce ruchu, musi minąć trochę czasu zanim naładuje baterie, więc przez pierwszą godzinę jest wyciszony i spokojny. Pod koniec wyjazdu można sobie pozwolić na różnorodne miejsca, bowiem będziemy mieli większe zaufanie do dziecka. Poznamy również, mniej więcej, jego zachowanie i możliwości – chociaż cały czas trzeba trzymać rękę na pulsie.

 

 

Nim przejdziemy do wspinania, warto poświęcić dziecku chwilę i trochę się z nim pobawić. My zabieraliśmy w skały zabawki kupione specjalnie na wyjazd. Przy wyborze pamiętajmy, że chodzi o pozyskanie jak największej ilości czasu na wstawkę w drogę. U nas dobrze sprawdziły się różne plastikowe klocki (lego, wciskane, wafle), małe autka czy mówiące pióro Albik. Klocki fajnie sprawdzają się też, jeśli w skałach są inne dzieci – wtedy układają je wspólnie, dlatego można pokusić się o zabranie większej ilości klocków niż jeden zastaw. Dzieci lubią też różne figurki kolekcjonerskie typu „SuperZings”. Jest to na tyle tanie i niezniszczalne, że można zabrać kilka sztuk do wspólnej zabawy. Dobrym pomysłem jest też kreda – można nią rysować na kamieniach (byle nie po ścianach) albo kolorować muszle, znalezione pod skałami. Dodatkowo mieliśmy telefon z różnymi bajkami na awaryjne sytuacje typu „trudniejsza droga”, która wymagała skupienia i ciszy. Telefon nie jest jednak wygodny dla dziecka z uwagi na strasznie mały ekran, na kolejny wyjazd uzbroimy się w tablet. Nie pochwalam oglądania dużej ilości bajek przez dwulatka, ale czasami chcę się po prostu wspiąć 😉

 

Po kilku dniach urlopu i wielu przygodach zdarzało się, że po zjedzeniu lanczu Janek zasnął w skałach. Taki prezent od losu, dał nam rodzicom, chwilę wytchnienia i możliwość zaatakowania trudniejszej drogi w pełnym skupieniu. Czasami drzemka dopadała go w trakcie powrotu ze skał. Wtedy również nie próżnowaliśmy. Zdarzyło nam się zatrzymać na „jedną wstawkę” w sektorze, który mieści się przy drodze (auto ze śpiącym w foteliku dzieckiem znajdowało się trzy metry od nas). Podczas krótkiego snu udało się przewspinać jeszcze coś na zakończenie dnia.

 

Największym ułatwieniem jest umawianie się na wyjazd z inną rodziną z dziećmi. Te, zawsze znajdą sobie jakąś wspólna zabawę, dzięki czemu mamy wykupione trochę czasu. Nie zawsze jednak jest taka możliwość, żeby zgrać się czasowo z inną rodzinką. Z moich obserwacji wynika, że w popularniejszych rejonach (zwłaszcza w okolicy weekendu, ale nie tylko!) można spotkać rodziny z dziećmi. Przeważnie są oni otwarci na wspólną zabawę dzieci i ewentualne wspólne wspinanie. Jest to nie tylko urozmaicenie, ale też poziom bezpieczeństwa wzrasta.

Sprzęt (nie do końca) zabawkowy

Janek w skałach był kreatywny i sam wymyślał zabawy. Kiedy zauważyliśmy, że z zapałem wpina karabinki jeden w drugi, Michał zawiesił mu między drzewami konstrukcję z taśm i lin, na której mógł sobie wpinać nadliczbowy szpej. To zadanie pochłaniało mu sporo czasu, a my mogliśmy się wspinać. Z kolei, żeby poczuł się częścią zespołu pozwalaliśmy mu od czasu do czasu (z nasza pomocą) ściągać linę. Sporadycznie wspinał się też na wędkę. Aby go do tego zachęcić mówiliśmy mu, że musi uratować ekspresa, więc starał się po swojemu do niego dotrzeć. Oczywiście więcej w tym wszystkim jest zabawy niż realnego wspinania, ale uważam, że dzięki temu zaczyna pomału pojmować, co my właściwie robimy i na czym to polega. Już teraz widać, że wie co oznacza wyjście w skały i jakie panują tam reguły.

Z uwagi na to, że dwulatek potrafi już dosyć sprawnie obsługiwać ekspresy, lepiej, żeby lina była wpięta za pośrednictwem karabinków z blokadą zamka. Wówczas mamy pewność, że dziecko nic samo nie wypnie.

Dzieci chętnie sięgają w skałach po sprzęt, dlatego trzeba zwrócić uwagę na kilka rzeczy. Po pierwsze, żeby dziecko ograniczyło się w zabawie do naszego szpeju i nie zaglądało do cudzych plecaków! Przed rozpoczęciem drogi dobrze jest sprawdzić stan ekspresów. Czy nie ma zdjętych gumek i nic nie jest naruszone. Czy nie są pospinane ze sobą. Czy jest ich odpowiednia ilość. Dziecko lubi wykorzystać moment naszej nieuwagi i majstrować przy uprzężach. Miałam sytuację, w której Janek niepostrzeżenie pospinał mi dolne karabinki z ekspresów i byłam nieźle zaskoczona przy ringu. Na koniec dnia warto dokładnie sprawdzić teren pod ścianą, w którym byliśmy i to nawet w promieniu kilkunastu metrów od obozu.

 

Czy było warto?

Oczywiście! Każdego z nas w końcu to czeka.

Mimo początkowych wątpliwości, przetestowałam wspinanie z dzieckiem tylko we dwójkę. Przez pięć tygodni wspinaliśmy się w chorwackich skałach, w wielu różnych sektorach i wiem, że jest to możliwe. Co ciekawe, każde z nas głównie prowadziło drogi, a wędkowanie było rzadkim zjawiskiem.

Myślę jednak, że dużo zależy, jak zwykle, od dziecka i jego charakteru. Ważne jest również nasze doświadczenie. Nie warto jednak z góry skreślać opcji wyjazdu tylko we dwoje, bo dzieci mogą nas pozytywnie zaskoczyć – a wyjazd nie będzie tylko rekreacyjny, ale również będzie miał wartość wspinaczkową. Dla nich jest to również nowa sytuacja. Zauważyłam, że z dala od domu, dziecko bardziej się pilnuje i jest grzeczniejsze. Staje się też bardziej samodzielne i dojrzalsze. To w jaki sposób sobie radzi w skałach zmienia się z każdym dniem wyjazdu i wiele zależy też od czynników pogodowych, bo komfort termiczny jest dosyć istotny.

Podczas tego wyjazdu, z pary z dzieckiem, która potrzebowała zawsze trzeciej osoby do wspinu, staliśmy się samowystarczalną wspinaczkową rodziną. To jest na ten moment, najbardziej budujące i dające nowe perspektywy w naszym rodzinnym wspinaniu z czego z pewnością chętnie będziemy korzystać.

Podsumowanie naszego wyjazdu:
Wspinaliśmy się w 12 rejonach przez 5 tygodni.
Michał przewspinał łącznie 108 dróg, zaś autorka tego tekstu 66 dróg. Janek wspinał się 3 razy TR.

 


Autor tekstu: Agata Kajca (mama w skałach)
https://www.facebook.com/mamawskalach, zapraszam do polubień fanpage 🙂

Zdjęcie główne: Agata i Jaś Kajca w Zadvarje, fot. M. Kajca

Wszytskie zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum autorki bloga.


Dzielę się z Wami moimi doświadczeniami odkąd Janek miał kilka miesięcy. Jeśli macie ochotę przeczytać, jak to było wspinać się z niemowlakiem i roczniakiem zapraszam do tekstów „Nieudane wyjścia i sztuka odpuszczania sobie”, „VI.1 vs VI.2 – drugi rok z dzieckiem w skałach” oraz „Poradnik – niemowlak w skałach” w zakładce PORADY: https://mamawskalach.pl/porady

 

 

 

 

 

 

Podobne artykuły

1 Odpowiedzi

Skomentuj