Grzesiek i Adam Gosik – z tatą w skałach można więcej

Tytułowi bohaterzy to ojciec i syn, którzy wspinają się razem od dwunastu lat. Adam zaczął asekurować swojego tatę, kiedy chodził jeszcze do podstawówki. Gdy był nastolatkiem prowadzili zespołowo drogi na Hejszowinie. W tej pasji pozostali do dziś. Mimo, że większość tej historii dzieje się w etycznie surowych piachach, ich relacje są łagodne i przyjacielskie, zupełnie pozbawione szorstkości. Wiele już razem przeżyli w skałach. Bywało ryzykownie, ale również zabawnie. Będąc odmiennymi, ale tak samo upartymi żywiołami – tato łatwopalny ogień i syn spokojna woda – potrafili się nieraz ze sobą pokłócić. Czasami jeden na złość drugiemu wpakowywał się na „najbrzydszą drogę w całym rejonie”, tylko po to, żeby pokazać swoją rację. W tej relacji nie ma obojętności, jest za to przyjaźń i dbanie o wspólne bezpieczeństwo.

Ta historia może być inspirująca, a także kontrowersyjna, ale cóż…taka właśnie jest. Każdy z nas sam zbiera swoje rodzicielskie doświadczenie, wyciąga nauki z sukcesów i błędów. Sami odkrywamy smak rodzicielstwa i granice, których przekraczać nie wolno. I właśnie o tym jest ta historia – bardzo pouczająca, zdystansowana, z elementami czarnego humoru. Została spisana na podstawie dwóch rozmów. Wspinacze nie odpowiadali na pytania razem tylko osobno, co było celowym zabiegiem. Również dla nich, ten artykuł jest niespodzianką, bo obaj obawiali się, co „nawygadywał” ten drugi . Ale nim do tego przejdziemy poznajmy kto stoi za tym całym wspinaczkowym, zamieszaniem, bo nie jest to ani Grzesiek, ani Adam…

Tata coś ty narobił!

Wspinaczkowa historia tego duetu ma swój początek w 2009 roku. W pewną ponurą niedzielę, Iwona, żona Grześka wygoniła go razem z Adamem na łódzką „Stratosferę”. Adaś chodził wtedy do pierwszej klasy szkoły podstawowej i był już na ściance przy okazji zajęć szkolnych. Przypadkowo odkryty sport spodobał mu się, stąd pomysł mamy, aby poszli na panel razem. Grzesiek, człowiek od zawsze wysportowany, ale nie mający z górami i wspinaniem nic wspólnego, zaczynał od dopingowania syna. – Wykupywaliśmy godzinę z instruktorem, a ja robiłem typową „foczkę rodzica”, czyli biłem brawo, a Adaś się wspinał. Przyczynkiem do tego, że ja zacząłem się wspinać było to, że na ściance przestała istnieć oferta wspinania z instruktorem. Postanowiłem, w tajemnicy przed Adasiem, zrobić kurs asekuracji na wędkę. Warunkiem jego ukończenia było to, że należało chociaż raz powspinać się, żeby wiedzieć o co chodzi. Zrobiłem ten kurs i pewnego razu po przyjściu na ściankę powiedziałem Adasiowi, że teraz ja go będę asekurował, a on sie złapał za głowę i krzyknął: „tata coś ty narobił” – wspomina z uśmiechem Grzesiek.

 

W krótkim czasie stali się regularnymi bywalcami „Stratosfery”. Adam był bardzo sprawny fizycznie, więc szło mu bardzo dobrze. Tuż obok plasował się jego tato, który szybko się wkręcił i w ciągu roku wskoczył na poziom VI.1. Obaj robili to z pasją i zaangażowaniem, toteż szybko poznali pierwsze towarzystwo wspinaczkowe. Z dużym sentymentem wspominają mini maratony organizowane przez „Stratosferę”. Starty w tych towarzyskich zawodach dawały im dużo frajdy. – Zabawa polegała na tym, że w trzy godziny trzeba było przewspinać dwadzieścia dróg. Zawody miały duże wzięcie, bo była tam fajna i niepowtarzalna atmosfera. Dobrze nam tam szło, Adasiowi nawet bardziej niż mi. Na jednych zawodach protestowałem, bo nie mógł dosięgnąć chwytów startowych, więc podstawiłem mu krzesełko pod nogi i z tego startował. Pamiętam, że skomentował to Tomek Antecki, lokalny guru, były prezes ŁKW i instruktor wspinaczki. Powiedział do nas z udawana grozą , że: „nie będzie mi gówniarz zawodów wygrywać”. Oczywiście nie miał szans, bo byli mocniejsi, ale jako dziecko mieścił się w punktowanej trzydziestce, a tam startowało nawet dwieście osób, więc był to wyczyn dla takiego maluszka. Ja w tych maratonach zajmowałem miejsce tuż za pierwszą dziesiątką, więc byłem dumny ze swoich osiągnięć – wspomina wspinacz.

Żona Grześka nie wkręciła się w pasję swojego męża i syna. Próbowała raz wspinać się na wędkę, ale jest to dla niej sport zbyt ekstremalny i stresujący. Jeździła z nimi czasami w skały, ale Grzesiek wspomina, że początki były dla niej trudne, zwłaszcza, kiedy była świadkiem lotu Adasia. Od tamtego momentu rzadko zabierają ją w skały, bo potem wysłuchują rożnych rzeczy. Jakich? – Co wy robicie? Zabijecie się! – odpowiada Grzesiek. – W pełni rozumiem jej obawy, bo dla kobiety, która się nie wspina, i która ma dosyć silne uczucia macierzyńskie, strasznym widokiem jest, jak dziecko się wspina z dołem pierwszy raz i spada dwa metry. To był szok, chociaż zanim się wstawił, tłumaczyłem jej, że takie coś się może zdarzyć i to jest normalne. Z biegiem lat akceptuje już tą sytuację, ale pluje sobie w brodę, że wysłała nas w tamtą deszczową niedzielę na ściankę. Wspinanie wkręciło mnie, więc ciągle gdzieś łażę, wyjeżdżam na te treningi i non stop mnie nie ma – stwierdza Grzesiek.

W rytmie Makumby

Kolejnym etapem były dla nich wyjazdy w skały. Żeby do nich doszło, Grzesiek uczył na ściance „po cichu” Adasia asekuracji na wędkę i z dołem. Wspomina, że te praktyki nie podobały się za bardzo instruktorom ze ścianki. Kiedy syn opanował już te umiejętności, a na dworze zawitał piękny, wiosenny warun, pojechali w skały. – Znajome ze ścianki, Mariola i Justyna, były bardziej doświadczone od nas, więc wieszały nam wędki na skałkach w Podlesicach. Potulnie robiliśmy co one kazały i to były fajne wyjazdy. Cały czas myślałem o Adasiu, jako partnerze wspinaczkowym, więc na tych wyjazdach uczyłem go asekuracji. W kolejnym sezonie, w 2012 roku pojechaliśmy w skały sami i Adaś asekurował mnie z dołem i sam już prowadził drogi. Różnica w wadze była bardzo duża – ja 60 kg a on 25 kg, ale nie było to przeszkodą. Ufałem mu, zawsze robił to dobrze, jest skoncentrowany i myśli o asekuracji. Zresztą to był też moment, że sam chciał się wspinać z dołem, sprawiało mu to dużo frajdy i nie bał się latać. Do tej pory wypomina mi, że zabrałem mu dzieciństwo wspinaczkowe, bo on tego lęku nie czuje, ponieważ nie miał czasu go wykształcić – dodaje wspinacz.

 

 

 

W międzyczasie Grzesiek usłyszał od kogoś o Hejszy. Że jest tam twarde wspinanie, że to zupełnie inne reguły. Że jest jakaś chatka klubowa, która ułatwia to wspinanie. Od razu chciał się tam dostać. W krótkim czasie udało im się tam pojechać z odpowiednimi znajomymi i zostali wprowadzeni. Poznali coś zupełnie nowego i fascynującego.

Wtedy Adaś, ku zaskoczeniu swojego taty postanowił, że nie chce się już więcej wspinać. Grzesiek pamięta, że tego dnia jego syn bezbłędnie poprowadził „W rytmie Makumby” za VI.2 w Podlesicach i był z tego bardzo zadowolony. Dopiero w aucie, kiedy wracali do domu Adaś milczał, a potem okazało się, że to koniec wspinania. Grzesiek rozpytywał wśród znajomych ze ścianki co o tym sadzą. Dowiedział się wtedy, że być może „za mocno go naciskał i chłopak nie wytrzymał”. Ten argument nie przemawiał do niego, a sam zainteresowany nie przyznawał się skąd ta zmiana. Adam poszedł jeszcze parę razy na ściankę z tatą, ale zamiast wspinania chował się w materace i robił sobie „jaja”. Grzesiek postanowił odpuścić, a co za tym idzie nie zmuszać i nie namawiać na siłę. Sam nie przestał się wspinać, ale dodatkowo zapisał się z synem na ju-jitsu. Biegali też po lesie w poszukiwaniu geoskrzynek albo wchodzili do jurajskich jaskiń i też było fajnie. Czasami Adaś dał się przeciągnąć ojcu na ładnej drodze w Hejszy. Co było powodem tego, że chłopak zmienił zainteresowania? Przyczyna okazała się prozaiczna.

 

Już dokładnie nie pamiętam co mi strzeliło do głowy i do tej pory nie rozumiem czemu zrezygnowałem wtedy ze wspinania. Na pewno nie podobało mi się, że byłem tam sam. Zawsze był tylko mój ojciec i jego znajomi. Wszyscy byli starsi i brakowało mi tam rówieśników, którzy wspinali się na takim poziomie jak ja. Jak zacząłem chodzić na sekcję sportową, to z mojej perspektywy to wyglądało tak, że te dzieciaki tam nie chciały być i ja też nie chciałem, bo to było dla mnie śmieszne. Więc głównie to było spędzanie czasu z ojcem, a kiedy jest się dzieckiem, to w nadmiarze nie jest to aż tak fajne z mojej perspektywy. Miałem też niewspinaczkowych znajomych i to też dość kolidowało, bo chciałem z nimi spędzać czas. Nie było mi również łatwo łączyć szkołę ze wspinaniem, żeby mieć jakiekolwiek wyniki w nauce. Zwłaszcza, że wspinanie przestało mnie wtedy bawić. Jak wracałem do wspinania miałem chęć przychodzić na ściankę, mimo tego, że byłem słabszy i musiałem sporo nadrabiać. Z perspektywy czasu myślę, że był to po prostu wymysł dziecka i żałuję, że mnie ojciec wtedy nie przycisnął. Rozumiem jednak, że musiał wybrać między normalnym zachowaniem wobec dziecka, a dociskaniem sportowym – wyjaśnia Adam.


Hejszowina

Te małe turbulencje nie przeszkodziły ojcu w kontynuowaniu pasji. Grzesiek był już wtedy mocno nastawiony na wspinanie w piaskach, więc regularne wyjazdy w skały stały się celem numer jeden. – Pojechaliśmy na Hejszę z Gracjanem, który mnie wprowadzał i poszedłem na drugiego na trzy, cztery drogi. W końcu powiedział, żebym poprowadził łatwą siódemkę, jeden z popularnych klasyków szkoleniowych. Poprowadziłem. Potem poszliśmy na „Drogę Czechów” i też poprowadziłem. Tak się zaczęło moje wspinanie w Hejszy. Adaś czasami do nas dołączał i chodził za mną na drugiego, ale nie pozwałem mu wtedy osadzać węzłów i prowadzić – wspomina Grzesiek

 

Wspinacz przyznaje, że pokochał Hejszowinę niemal od pierwszego wejrzenia i uwielbia wspinać się tam zgodnie z panującymi zasadami. Twarde reguły stworzone dawno temu przez piskarzy są tam żywe i przestrzegane, bo piaskowiec, jedna z najlepszych skał do wspinania na świecie powinna być chroniona, aby mogła służyć jak najdłużej. Panuje tam bezwzględny zakaz używania magnezji, a drogi obite są rzadko, co wynika z faktu wytyczania ich od dołu. Wiele dróg pokonywanych jest wyłącznie na węzłach. Nie trafiają tu przypadkowi wspinacze – tu trzeba umieć się wspinać i być pewnym swoich umiejętności. Na Szczelincu można wejść na techniczne 30 – metrowe ściany i przeżyć przygodę życia. Ale można też mocno oberwać. Takie miejsca albo się kocha albo w ogóle nie bierze się ich pod uwagę. Grzesiek zdecydowanie wybrał pierwszą opcję. Po pewnym czasie został stałym bywalcem „Pasterki”, czyli klubowej chatki Łódzkiego Klubu Wysokogórskiego. Coraz bardziej wsiąkał w środowisko piskarzy i poznawał historię ludzi Hejszy.

Znam ludzi, którzy tworzyli i odkrywali wspinanie w piaskach dla Polski. Zdarza mi się wspinać z Markiem Płonką, który jest chodzącym człowiekiem legendą. Znam też Jasia Fijałkowskiego, który razem z Markiem tworzył historię wspinania na Hejszy. Zasłyszana w klubowej chatce legenda głosi, że kiedyś Marek razem z Jasiem przeczytali w czasopiśmie angielskojęzycznym jedną stronę o wspinaniu w Saksonii i o zasadach z tym związanych. W artykule było zdjęcie węzełka. Było to wszystko co wiedzieli o wspinaniu w piaskowcach. Zdecydowali się pojechać we dwójkę na największy kamień w okolicy Drezna – Falkenstein. Nie mieli żadnego topo i instrukcji. Porobili sobie tylko węzełki na wzór tego z gazety i wbili się w tą skałę. Z trudem zrobili górę i mówili, że: „to jakieś dziwne”. Potem się okazało, że trzeba było tam wchodzić „żywą drabiną”. Oni nie wiedzieli o tym, że się tak robi i po prostu przewspinali ten odcinek – przywołuje historię Grzesiek. – Ludzie, jak widzą Hejszę to zakładają, że to wspinanie jest strasznie trudne, a jest po prostu inne. Ja nie widzę zagrożeń, tylko trzeba wiedzieć co się robi. To nie jest tak jak na Jurze, że powieszę sobie ekspresy, przyjadę w cztery niedziele i przypatentuję sobie drogę na wędkę, to w końcu ją zrobię. Tutaj takie coś by nie wypaliło, bo nie można wędkować, tylko trzeba prowadzić albo pójść na drugiego. Zresztą nie satysfakcjonowałoby mnie gdybym w ten sposób „oblężniczy” zrobił tutaj jakąś drogę – dodaje.

 

 

Węzełki

Kiedy Adam wracał po dłuższej przerwie do wspinania nie było mu wcale łatwo. Przez cztery lata z dziecka „które nic nie waży” stał się nastolatkiem i stracił trochę z umiejętności poruszania się w skale. Nie potrafił obciążyć małych stopni, zaś chwyty nie były już klamami. Proces wracania do formy był żmudny, stare drogi rozgrzewkowe były trudne, a do tego gdzieś tam zawsze w dole ojciec się wymądrzał. Konflikty wisiały w powietrzu. – Tata nie miał przerwy, więc zbudował formę. Kiedy się wspinałem, to krzyczał do mnie: „noga wyżej”, a ja już się gotowałem i myślałem: „co on mi tam będzie doradzał!”. Jak się rozwspinałem, to mi się włączyło parcie na cyfrę, upierałem się, a jak mi nie szło to potrafiłem kopać w ścianę. Wkurzało go, że się tak irytowałem, bo nie jest to fajne zachowanie. Jak byliśmy na Hejszy to denerwowało mnie, że on wolał robić dużo łatwych dróg, a ja chciałem jedną trudną. Z perspektywy czasu widzę, że ojciec robił to dla mnie, żebym się rozwspinał, bo to był czas rozwoju, a nie moment na zamulanie na trudnej drodze. Teraz już nie mamy z tym problemu, ale wtedy był to dla mnie powód do kłótni z tatą w skałach – wspomina ten burzliwy okres Adam.

 

W tym czasie próbował też już swoich sił na prowadzeniu wybranych dróg w piachach. Grzesiek kładł do głowy synowi jak ważne jest osadzanie węzłów i co się z tym wiąże. Mimo prób nie była to jednak domena Adama. – Jak zaczął osadzać węzełki to mi włosy wypadały, bo robił to bardzo niestarannie. Wolałem żeby już robił te mocne drogi, gdzie są same ringi, niż miałby osadzać. Na szczęście dosyć szybko dojrzał, że to trzeba robić staranie i ten okres strachu mi minął. Potem już miał taką moc, że nie chciał robić dróg z węzełkami, tylko wybrał sobie na przykład „Ołowiane kołnierzyki” IXb na Narożniaku i się wspinał po prostu po ringolach – zaznacza Grzesiek.

 

Adam potwierdza, że z węzłami miał nie po drodze. – Jak zaczynałem się tam wspinać, miałem lekkie podejście do asekuracji i mnie irytowało, że musiałem zakładać węzełki i zastanawiać się czy to działa czy nie działa. Wiedziałem , że jak ojciec powiedział , że coś tam założył, to będzie działać i już. Miałem duży poziom zaufania do jego umiejętności. Jak ja zakładałem węzełki to po to, żeby się ojciec ode mnie odczepił. I się kończyło tak, że jak zakładałem stanowisko i je napinałem, to wszystko wypadało. Myślę że było to głupie podejście z mojej strony. Teraz mam wyższy poziom i jestem w stanie wstawiać się w obite, sportowe drogi, które mają z trzy, cztery ringi i tam się już nic nie dokłada. Jest to motywacja, żeby się mocniej wspinać – dodaje Adam.

„Albo – Albo”

Moi bohaterzy mają na koncie kilka mocniejszych historii związanych ze wspinaniem, ale bez wątpienia ta, która wydarzyła się na Białych Skałach utkwi w ich pamięci do końca życia. Adam był już wtedy bliski pełnoletniości i pochodził pewniej do asekurowania się piaskowcu. Grzesiek bacznie obserwował syna, więc widział, że stara się on porządniej osadzać węzły. „Albo – Albo” VIIc na Białych Skałach było ostatnią drogą na kilkudniowym wyjeździe. Droga miała być taką dla zabawy w wielowyciągi, łatwą i relaksacyjną. Plan był taki, że pierwszy idzie ojciec a drugi syn. Prosta droga okazała się mieć jednak pułapki. Pierwszą z nich było stanowisko w wielkim oku do asekuracji, które jak wspomina Grzesiek, było tak wielkie, że oboje by się do niego zmieścili. Było to coś czego nie przewidział więc, żeby założyć tam stanowisko musiał użyć pięciu taśm, które przeciągał z dwóch stron oka. Drugi wyciąg miał do pokonania Adam, który zaczynał się od założenia punktu wysyłowego. Przewidując jak ważny okaże się ten punkt, Grzesiek przypominał synowi:

Adasiu tylko załóż ten pierwszy węzełek, tak żebyś mógł czołg na nim powiesić. Zawieś na sto procent – mówił Grzesiek.

Tak. Tak zawieszę tata – mówi Adam.

Ta droga była dawno nie chodzona. Nie wiesz co cię tam czeka. Pozostałe też tak zawieś – dodaje ojciec.

Tak zawieszę tata – odpowiada syn.

 

 

Adam poszedł i pierwszy węzełek długo utykał i utykał. Po drodze doszły jeszcze trzy kolejne, również utykane z dużą precyzją. Kiedy doszedł do trudności, zatrzymał się i powiedział:

Tato nie wiem jak wyjść.

Według przewodnika musisz iść na prawo – odpowiedział Grzesiek.

Ale tam jest brudno, jakieś krzaczory, nie wyjdę tam. Ale po lewej widzę jakąś ryskę, to pójdę po tym – odparł z entuzjazmem Adam.

Minęło czterdzieści minut i nic się nie działo. Sytuacja stawała się napięta, więc Grzesiek namawiał syna:

Adasiu, spróbuj tam na prawo pójść, tak jak jest w przewodniku – powiedział.

Nie, tu jest fajnie. Jest trochę trudniej, ale pomęczę się i zrobię – odkrzyknął syn.

Idź na prawo – ojciec brzmiał już bardziej stanowczo.

Nie. Zrobię tu – upierał się Adam.

Nagle ciszę lasu przerywają strzały wyrywanych węzełków. Jeden, drugi, trzeci, a z góry spada Adam, położony krzyżem na plecach, ręce ma rozpostarte . Nie słychać czwartego węzła, czyli punktu wysyłowego, który miał być założony na sto procent. Adam przelatuje koło ojca, oczy ma szeroko otwarte. Te wielkie i zdumione oczy Grzesiek będzie pamiętał do końca życia. Gdy jest po wszystkim Adam pyta tylko:

Tata co się stało?



Obaj uważają, że mieli wtedy dużo szczęścia. Że mogło się to skończyć inaczej. – Białe Skały to rejon słabo obity i strasznie zapuszczony. Ta droga w przewodniku ma VIIc. Autorzy dali jej taką wycenę, żeby inni się z nich nie śmiali, że się słabo wspinają. Standard – wyjaśnia Adam. – Ojciec zrobił pierwszy wyciąg i założył stanowisko z taśm na wielkim oku. Nie spodziewaliśmy się tego, zużyliśmy wszystkie taśmy i jak stanął to one się mocno napięły. Nie mieliśmy do tego super zaufania. Jak robiłem drugi wyciąg to poszedłem inaczej niż wynikało z opisu dlatego, że tam gdzie miałem iść odpadł stopień. Zmyliło mnie to, ale powinienem iść tamtędy, bo to było VIIc i byłym w stanie to przeciągnąć. Próbowałem zrobić prostowanie, gdyż wyglądało to sensownie i nie było brudno. Poniżej założyłem kilka węzełków, jak mi się wydawało, wyjątkowo dobrze. Trochę się bałem, to było wspinanie w lekkim zacięciu, bez chwytów, wszystko było wymyte i na wypór. Na końcówce stałem bardzo długo, zanim się zdecydowałem pójść dalej, chociaż nawet nie byłem tego świadomy, czułem jakby minęło raptem kilka minut. Byłem przerażony i jednocześnie nie wierzyłem, że mogę coś takiego zrobić. W końcu zaryzykowałem i wykonałem jeden, dwa ruchy po czym zleciałem. Przeleciałem piętnaście metrów, wyrywając wszystko co osadziłem. Został tylko jeden węzeł wysyłowy i to tylko przez szczęście. Jak ojciec czyścił drogę to okazało się, że węzełek nadział się o ząbek skalny i dlatego nie wyleciał. Odpadłem z podchwytu, więc miałem rozłożone ręce i poleciałem bezwładnie do tyłu. Zatrzymałem się grubo poniżej stanowiska, uderzając ręką i barkiem o ścianę. Ojciec walnął w ścianę i miał ukruszoną kość w piszczelu. Miał też pokrwawione ręce. Wyszedł na tym gorzej ode mnie – wspomina Adam.


Perspektywa

Różne przygody sprawiły, że nabrali dużego doświadczenia. Z biegiem lat stali się również prawdziwymi przyjaciółmi. Obaj dbają o swoje potrzeby i bezpieczeństwo, bo wspinając się w poważnych rejonach za błędy słono się płaci. – Kiedyś niebezpieczeństwo mnie aż tak nie obchodziło. Jak chciałem zrobić jakąś drogę, mimo że nie była super bezpieczna, to ją robiłem. Mój ojciec mą w druga stronę. On może patrzy na to niebezpieczeństwo, ale wybiera sobie cokolwiek i zaczyna taką drogę robić. Pamiętam jak go asekurowałem w piachach i wybrał sobie najbrzydszą drogę w rejonie. Była beznadziejnie brzydka. Już z dołu było widać, że jest cruxowa i wysięgowa, a pod nią był wystający, złamany pień. Ale uparł się, że chce to robić. Musiałem go asekurować, żeby się nie zwalił na ten pal i dwa razy mi zleciał. Spotowanie w takich warunkach nie jest komfortowe, a tym bardziej spadanie – wspomina Adam.


Tato chłopaka również zauważył, że role nie tyle co się odwróciły, ile się wyrównały. Kiedyś to on mówił, które drogi Adaś może zrobić, a teraz to on mu w tym doradza. – Jak widzi, że się wstawiam w jakąś głupią drogę, to mówi: „tata zostaw to, bo widzę, że to nie twój typ wspinania”. Dba o mnie i nie jest to na zasadzie obojętności. Adam zaczął się wspinać jako dziecko i ma ogromne doświadczenie, więc czuje wspinanie lepiej ode mnie. Kiedy był dzieckiem wpakowywał się w różne drogi, bo jest uparty tak jak ja. Zawzięcie wybierał sobie cele, co było zawsze przyczyną konfliktów, bo nie chciał robić tego co mu wybierałem. Pamiętam, jak na Narożniaku, wybrał sobie drogę „Zezowate Szczęście” za VIIa z jednym ringiem, a ja mu mówię: „ Adaś nie rób tego, bo to jest mokre, w glonach i za chwilę zlecisz z tego”. Nie słuchał mnie. Uparł się i poszedł, po czym wyszedł nad pierwszego ringa, noga mu się ześliznęła i wyleciał tak, że plecami złamał gałąź, która była z tyłu. Jak spadł to tyłek miał pół metra nad ziemią, a podkurczonymi nogami jej dotkykał. Mam wrażenie, że wtedy zmądrzał i zaczął brać pod uwagę sugestie ojca. Myślę, że zawsze był dojrzałym wspinaczem, nawet będąc dzieckiem, co nie znaczy, że był dorosłym człowiekiem, bo to są dwie różne rzeczy – podsumowuje wspinacz.


Grzesiek od początku zakładał, że syn będzie jego partnerem wspinaczkowym, więc Adam nim został. Ciekawi mnie jak młody wspinacz ocenia swoje dzieciństwo z perspektywy osoby dorosłej, zwłaszcza, że jest on bardzo szczery w swoich spostrzeżeniach. – Tato może być super partnerem, tylko trzeba rozgraniczyć czy to jest partner wspinaczkowy, czy osoba, która cię trenuje. Z mojej perspektywy myślę, że kiedy ojciec jest jednocześnie trenerem, to może być ciężko nawiązać z nim przyjacielskie i bliskie relacje. Wspinanie wiążę się z emocjami i to rani, kiedy na przykład ojciec się wydrze na ciebie i powie, że robisz coś bardzo słabo. To nie tak jak partner, który ci podpowie, doradzi, poklepie po plecach tylko, zachowuje się jak trener, który motywuje, bo coś dobrze zrobiłeś, albo cię zgnoi bo zawaliłeś robotę. To jest bardziej profesjonalny układ. My nie mieliśmy takiej relacji, nasza była przyjacielska. Uważam też, że mój ojciec „ma jaja”, że mnie zabierał od dziecka w skały, a potem pozwalał mi prowadzić drogi w piaskowcowym standardzie. Nigdy mi tego nie zakazywał. Miał do mnie ogrom zaufania z asekuracją. Mam duży szacunek do niego, bo nie mam teraz problemu, żeby prowadzić czy asekurować. Faktem jest, że byłem bardzo spojonym dzieckiem, bardziej skupionym niż rozproszonym. Nie wygłupiałem się podczas wspinania i asekurowania. Tato powierzył mi dużą ilość zaufania i mówił mi jakie są konsekwencje tego, jeśli coś źle zrobię i działało to mocno na moją głowę. Obecnie sam jestem instruktorem sportu i pracuję na ściance w Łodzi, gdzie mam styczność z dziećmi. Przyznam, że jak widzę, dzieci w takim wieku w jakim wtedy byłem, czyli te 7 – 8 lat, to nie wyobrażam sobie, że pozwoliłbym asekurować im dorosłą osobę. Nie zaufałbym im, mimo wszystko – podsumowuje Adam.


Obecnie Grzesiek i Adam starają się dalej razem wspinać. Można ich spotkać w skałach, w ulubionej Hejszy, na Jurze albo w Kalamarce. Spotykają się też na treningach w łódzkiej „Fabryce Wspinania”. Życie nieco kompiluje im wspólne wyjazdy, jest tego o wiele mniej niż w czasach, kiedy Adam mieszkał z rodzicami i chodził do szkoły. – Adam prowadzi już swoje życie, jest studentem i mieszka oddzielnie. Ponadto pracuje. Chcielibyśmy częściej gdzieś razem pojechać, ale dopada nas proza życia. Fajnie nam sie ze sobą wspina, ale rzeczywistość prowadzi do tego, że trzeba się wspinać z kim można, a niekoniecznie z kim by się bardzo chciało – kończy rozmowę Grzesiek.


Autor tekstu: Agata Kajca (mama w skałach)
https://www.facebook.com/mamawskalach (zapraszam do polubień i śledzenia fanpage) 

Zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Grześka oraz od fotografa Magdaleny Motylińskiej (https://m.facebook.com/motylkufoto)

Zdjęcie główne: Grzesiek podczas wspinania na drodze „Misiojeb” na Starym Biwaku (fot. M. Motylińska)

 

Jeśli macie chęć wesprzeć moje działania w sieci to możecie to zrobić kupując mi kawę: https://buycoffee.to/mamawskalach


Zachęcam też do przeczytania wspinaczkowych historii innych rodzin, które znajdują się w zakładce „Wywiady”.

Podobne artykuły

3 Odpowiedzi
  1. Avatar

    Miło poczytać o teamie, który spotykałam w latach 2011-2012 na ściance Stratosfera , gdy jeszcze mieszkałam w Łodzi. Fajnie, że nadal razem się wspinacie chłopaki! Ja też nie odpuszczam 😉

Skomentuj