Marcelina Kwapisiewicz – mama do zadań specjalnych


Marcelinę, moją kolejną bohaterkę poznaję najpierw w internetowej sieci, a dopiero potem w rzeczywistości. Spotykamy się w pensjonacie Kołaczówka, mieszczącym się u podnóża Gór Sokolich. Jest deszczowy dzień i odpoczywa razem z mężem Mateuszem i synkiem Tadziem. Spanie pod dachem to dla nich sytuacja wyjątkowa – przeważnie nocują w samochodzie, ponieważ od prawie trzech miesięcy podróżują z rocznym niemowlakiem między austriackimi Alpami a Saską Szwajcarią.

Rozgaszczamy się z Jasiem w ich wynajętej kwaterze. Marcelina parzy mi herbatę, a ja zerkam na przewodnik wspinaczkowy, który leży na stole. Ma czarną okładkę i wyglądem bardziej przypomina Pismo Święte niż topo po skałach. Mateusz wyjaśnia mi, że to przewodnik po Bielatal – rejonie wspinaczkowym po saksońskim piaskowcu. Pierwsze skojarzenie: brak przelotów, ban na magnezję i asekuracja na węzełkach. Marcelina podłapuje temat, uśmiecha się i opowiada mi jak załoiła drogę właśnie w takim stylu. Jestem pod wrażeniem. A to dopiero początek.

Wielka wyprawa nie zaplanuje się sama

Kiedy Marcelina i Mateusz planują wyprawę, Tadek ma około 9 miesięcy. Do tej pory byli z nim już w Sokolikach – Tadzio miał wtedy 6 miesięcy. Jeździli z nim też na „Rutki”, czyli stary most, który jest popularnym miejscem wspinaczkowym w Trójmieście. Była też wycieczka z noclegiem w aucie do Sulęczyna, urokliwej wsi na Kaszubach. Udane wyjazdy pozwoliły snuć odważniejsze plany.

Trzymiesięczna podróż z niemowlakiem brzmi jak wyzwanie. A do wyzwania trzeba dobrze się przygotować. – Zanim wyjechaliśmy w podróż zastanawiałam się, czy niemowlę może spać z nami w aucie. Przeszukiwałam różne strony i blogi internetowe o podróżowaniu z dzieckiem, aby znaleźć odpowiedź – wspomina Marcelina. – Napisałam nawet do jednej z autorek bloga podróżniczego maila z takim zapytaniem. W odpowiedzi przeczytałam, że dziecku nic nie grozi. Uspokoiło mnie to – dodaje.

Gdy są już w podróży okazuje się, że spanie w aucie ma dobry wpływ na Tadzia. – W domu miał problemy z zatkanym noskiem przez suche powietrze, a spanie w aucie wyleczyło go z tego problemu. Lepiej też śpi i nie budzi się tak często jak w domu– wyjaśnia moja bohaterka. A czy w nocy nie jest Wam zimno? Pytam w końcu, bo to pytanie ciśnie mi się na usta. – Nie. Zaklejamy okna sreberkiem i daje nam to izolację. Na początku ubierałam Tadzia na noc w wielki śpiworek, ale przez niego my spaliśmy na skrajach materaca. Zresztą i tak był za ciepły – wyjaśnia.- Jak było zimno przebierałam synka ze śpiochów dopiero około godziny 12 jak robiło się ciepło i ubierałam z powrotem w śpiochy około 18 – dodaje.

Ponadto Marcelina zajęła się skompletowaniem gadżetów dla Tadzia: naczyń do jedzenia, kompletu ubrań na każdą okazję i pogodę, apteczki z lekami, szczoteczek do małych ząbków, bucików niechodków. Oprócz tego zmieliła blenderem sporo różnych rodzajów kaszy, żeby Tadzio miał każdego ranka smaczną owsiankę na śniadanie, a na obiadek gryczankę z jogurtem. Poza tym musiała pamiętać o higienie synka. Tylko jak to zrobić nocując w aucie? – Do kąpieli dobrze sprawdziły się jeziora i wiadro składane z decathlonu – dodaje. – Zdarzyło się też, że na parkingu ludzie z campera zaproponowali Tadkowi prysznic, bo ich zakokietował uśmiechem – śmieje się Marcelina.

Podróżowanie autem to wiele godzin spędzonych na tylnym siedzeniu. O tym również pomyślała mama Tadzia. – Za kierownicą przeważnie siedzi Mateusz, a ja oczywiście siedzę obok synka. Uczymy się przybijać piątaka, dawać buzi i wsadzać klocki do sortera. Ogólnie chcę wykorzystać ten czas na naukę nowych umiejętności – wymienia. – A gdy Tadzio zaśnie ukołysany szumem silnika, to mam czas dla siebie, głównie na odsypianie zarwanych nocek – dodaje. Dopytuję, czy w tym całym pakowaniu miała czas pomyśleć o swoim bagażu – Nie! Prawie o sobie zapomniałam – uśmiecha się Marcelina.- Spakowałam się do jednej torby. Dobrze, że zabrałam do karmienia bluzy rozpinane na piersi, bo nie łatwo się rozbierać w nocy przy temperaturze 3°C albo niżej – wyjaśnia.

Ale wielkiej wyprawy nie planuje tylko Marcelina. Jej mąż Mateusz przejął na siebie techniczną stronę wyjazdu. Gwoździem programu jest w tej opowieści auto i to właśnie nim zajął się mąż Marceliny. Nie kupują specjalnego campera na wyprawę tylko przerabiają kombivana, którego już mają. Mateusz przegląda w internecie różne filmy i artykuły o przekształceniu vana w campera. W przebudowie bagażnika pomaga mu kolega i zajmuje im to trzy dni. Oglądam auto z każdej strony i nie mogę nadziwić się jak zmieścili do niego rzeczy swoje i dziecka. Cały patent opiera się na zamontowaniu sprytnych, drewnianych skrzynek, w których można schować zapasy jedzenia, naczynia i inne przedmioty codziennego użytku. – Aby przejść do wersji sypialnianej wystarczy złożyć tylną kanapę i powstaje łóżko. Na to położony jest cienki materac i możemy spać gdzie chcemy – opowiada Mateusz.


Dom na kółkach to możliwość nocowania w każdym miejscu. – Fajnie sprawdzają się noclegi przy rzeczce, bo przyjemnie szumi, a Tadzio wtedy lepiej śpi- mówi Marcelina. – Miejsca do spania wyszukujemy dzięki aplikacji „park4nigh” i jak dotąd nie zawiedliśmy się. Czasami zdarza się, że śpimy w kwaterze, ale to wyjątek, bo najlepszym miejscem jest nasz domek na kółkach – wyjaśniają z uśmiechem.

Marcelina, Tadzio i Mateusz – rodzina podróżników w komplecie! (fot. A. Kajca)

Kierunek Austria

Pierwsze miejsce, w które jadą to Alpy Austriackie. Pojechali tam, bo Mateusz zaplanował, że wejdzie z kolegą na najwyższy szczyt Austrii Großglockner. Przygotowania trwają kilka dni. W tym czasie Marcelina chodzi „z kijami”po niższych szczytach. W nosidełku ma ze sobą Tadzia.

Zastanawiam się skąd w tej kobiecie tyle niespożytej energii. – Zanim zaczęłam się wspinać, jeździłam wyczynowo na rowerze, ale ten sport wypalał mnie. Za dużo zdrowia mnie to kosztowało, mimo, że to kochałam – wspomina. – W 2016 roku Mateusz namówił mnie na wspinaczkę. Pojechałam z nim na most w Rutkach z wizją, że będę go tylko asekurowała. Jestem osobą raczej spokojną, wiele osób z mojego otoczenia było zaskoczonych, że w ogóle miałabym się wspinać. Uważali, że to do mnie nie pasuje – opowiada. – Ale bardzo się mylili. Ja sama byłam zaskoczona, że wspinanie aż tak mi się spodobało. Z Mateuszem wspinamy się głównie tradowo – opowiada Marcelina.

Oprócz tego Marcelina biega dwa, trzy razy w tygodniu. Wspinała się do szóstego miesiąca ciąży, a do końca ósmego chodziła po górach. Wierzy w to, że w zdrowym ciele mieszka zdrowy duch, a nawet 30 minut sprintu pozwala wrócić do Tadzia z czystą głową.

Wejście na szczyt zajęło Mateuszowi 13 godzin. Gdy schodzi z Großglocknera, Marcelina planuje wejście na Stüdlhütte 2802 m n.p.m. Z Tadziem. Są do tego przygotowani. – Dawkowaliśmy wysokości. Zanim w ogóle przyjechaliśmy do Austrii spędziliśmy trochę czasu najpierw w Sokolikach, potem w Karkonoszach a potem w Alpach na 2000 m – wyjaśnia. Taktyka i wytrzymałość fizyczna sprawdzają się – Marcelina i Tadzio zdobywają szczyt.

Oprócz tego na parkingu na 2000 m n.p.m, na którym śpią w aucie, jest ogródek wspinaczkowy, w którym też się trochę wspinają. Gdy zdobywają swoje szczyty ruszają w dalszą podróż, tym razem za cel obierając Höllental. Mateusz wraz z kolegą łoją tam wielowyciągówki. Marcelina zostaje na dole i opiekuje się Tadziem. – Tam też jest ogródek wspinaczkowy, ale jakoś wolałam czas sobie zorganizować na wejście na Kaiserbrunn. Wolę postawić na jakość a nie na ilość – uśmiecha się Marcelina. – W inne dni chodziłam różnymi trasami po Alpach – dodaje.

Po prawie dwóch miesiącach pobytu w Austrii rodzina pakuje się i wraca do domu w Polsce. Są trochę zmęczeni natłokiem wrażeń i wydarzeń. Jest też kilka spraw do ogarnięcia. W domu zagrzewają miejsce tylko dwa tygodnie. Znowu ciągnie ich na wyprawę.

Saksońskie piachy

Lądują w Bielatal. Rejonie, który jest umiejscowiony w głębi Saskiej Szwajcarii. Mateusz był już kilka razy w tym miejscu i przewspinał parę ładnych dróg, więc może polecić coś swojej żonie. Z Polski zabierają ze sobą znajomego, dzięki któremu mogą się wspinać, bo jedno z nich opiekuje się Tadziem.

Marcelina wspina się ile tylko może. Łojenie w piaskowcu pasuje jej. Jest technicznie, a ona to lubi. Ponadto nie ma w niej strachu, a w osadzaniu węzłów czuje się dość pewnie. Wspina się też na drugiego, ale to prowadzenie dróg daje jej satysfakcję i zastrzyk adrenaliny. Wchodząc na szczyt jednej z turni macha z góry do Tadzia, a ten odmachuje jej swoją małą rączką. – Czasami jest tak, że nie potrafię się wspinać, bo moją głowę zaprzątają myśli o Tadziu. Nie mam na myśli sytuacji, gdy on płacze czy jest niespokojny jak się wspinam, bo wtedy zjeżdżam po prostu na dół. Chodzi mi o coś innego. Po prostu czasami chce być z nim a nie się wspinać, bo czuję, że mnie potrzebuje, a ja potrzebuję jego. I wtedy do niego idę, przytulam go i jestem szczęśliwa – mówi Marcelina. I ja ją rozumiem.

 

W międzyczasie w Bielatal psuje się pogoda i przyjeżdżają do Polski, do Kołaczówki. Spotykamy się i przeprowadzamy tą rozmowę. Ale to nie koniec. Za parę dni jedziemy razem do czeskiego Labaka i tam wspinamy się razem przez dwa dni, dzięki czemu jeszcze lepiej poznaję moją rozmówczynię. I jestem wdzięczna, że mogłam ją poznać, bo Marcelina to kobieta niezwykła.

P.S. Z Labaka wyjeżdżamy razem w niedzielę w nocy. Marcelina z Mateuszem i Tadziem jadą jeszcze raz do Bielatal na nocleg, żeby w poniedziałek rano obudzić się w pięknym miejscu. Marcelina wstaje rano i biegnie sobie wzdłuż skalnych ścieżek, po czym ruszają do Polski. Mission completed.


Marcelina w skale (fot. A. Kajca)

Autor tekstu: Agata Kajca (mama w skałach)
https://facebook.com/mamawskalach/


Większość zdjęć pochodzi z prywatnego archiwum Marceliny.
Zdjęcie główne: Zdjęcie główne: Marcelina z Tadziem na szczycie Stüdlhütte 2802 m n.p.m, lato 2020.


Zachęcam też do przeczytania wspinaczkowych historii innych rodziców, które znajdują się w zakładce „Wywiady”. 

 

 

Podobne artykuły