Adriana Piotrowska- kiedy łojantka zostaje mamą

„Teraz to zobaczysz. Naciesz się póki możesz!” – to komentarze, które Ada słyszała wiele razy, kiedy była w ciąży. Nim jej synek Tytus przyszedł na świat musiała zmierzyć się z karuzelą wielu różnych emocji i sprostać wyzwaniu, którym bez wątpienia jest macierzyństwo. Adriana jest osobą bardzo otwartą na ludzi, a podejście do życia czerpie z kultury wschodu. Uwielbia sport i funkcjonowanie na pełnych obrotach. Na co dzień pracuje jako trener personalny w autorskiej sekcji wspinaczkowej „ClimbMind”, gdzie pomaga wspinaczom zwalczyć problemy mentalne i przenosi ich na inny poziom wspinania. Swoim doświadczeniem i wiedzą dzieli się nie tylko na zajęciach z podopiecznymi, ale również w internecie. Na swoim instagramowym koncie publikuje sporo treści związanych z treningiem, mentalem i wspinaczkowym życiem. Naturalnym było, że kiedy zaszła w ciążę jej wpisy krążyły wokół tematów macierzyńskich. Powstał z tego pamiętnik o niezwykłej mocy, z którego pozytywną energię możemy czerpać garściami. Ada porusza w nim wiele kwestii związanych z treningiem w ciąży, swoich przemyśleń i wspomnianych na początku demotywujących ostrzeżeń. Bo wiele osób nie mogło uwierzyć, że ona – zatwardziała krzoniara skupiona tylko na wspinaniu będzie w stanie ogarnąć posiadanie dziecka. A jednak!

Na świecie jest dużo wspinaczkowych Mam, ale takich jak ona nie ma zbyt wiele. Jej osobowość i sposób formułowania myśli jest tak trafny, że posty, które publikuje na Instargramie są na tyle interesujące, że są w stanie dotrzeć do wielu osób. Ja dowiaduję się o nich zupełnie przypadkiem w słoneczny dzień w Rzędkowicach od znajomej, która obserwuje Adę. Tak właśnie na siebie trafiamy. Krótko potem poznaję ją osobiście i słucham inspirującej historii o tym, jak przyjście na świat małego człowieka przeobraża łojantkę w opiekuńczą mamę.

Ta sama, ale inna

Jest początek sezonu treningowego, kiedy Ada dostrzega, że czuje się inaczej niż zwykle. Do tej pory dużo się wspinała i nic nie zwiastowało, żeby miała kontuzję albo przeziębienie. Miała dobry sezon skałkowy. Udało jej się zrobić życiówkę, a do tego przeszła kilka bardziej pożądanych dróg w Polsce i za granicą. Rozkwit mocy – tak można w skrócie opisać jej dotychczasowy stan. Ta pełna energii kobieta zdaje się nie zatrzymywać i robi kilka rzeczy naraz. Dużo pracuje i trenuje. Jest więc trochę zdziwiona, gdy jej organizm wymusza na niej przystanek. Kiedy podczas wspinaczki serce bije jej szybciej, na widok ulubionego latte ze Starbucksa jest jej niedobrze, a drzemka mogłaby trwać cały dzień postanawia zrobić mały test, który zrobi ogromny przewrót w jej życiu. Jego wynikiem nie jest bardzo zaskoczona, bo chciała mieć dziecko. Jest szczęśliwa. Wspaniała nowina szybko trafia do jej obserwatorów na Instagramie. W enigmatycznym wpisie Ada opisuje swój stan w następujący sposób: „Teraz, kiedy mój organizm głównie skupia się na tworzeniu nowego ciała, uczę się puszczania tej wypracowanej kontroli. Wszystko działa mi inaczej. To dla mnie ciekawe i inspirujące doświadczenie. Poznaję siebie od nowa.”

Przez kolejne miesiące przyszła mama, opisywała wszystkie emocje i uczucia, które jej towarzyszyły. Pojawiały się wpisy o treningach w ciąży, o akceptacji swojego ciała czy lękach i obawach o przyszłość. Ada rozprawiała się w nich również z ostrzegawczymi hasłami, które słyszała od bliższych i dalszych znajomych. Niektórzy wróżyli jej, że wraz z pojawieniem się dziecka, zakończy swoją wspinaczkową karierę, a o samym wspinie będzie mogła zapomnieć na kilka lat. Bo przecież ciężko jest łączyć pasję i macierzyństwo. Ale Adriana ma taki charakter, że najpierw ją to trochę wkurza, a potem zamienia złą emocję w coś, co ją rozwija wewnętrznie. – Na początku nie zwracałam za bardzo uwagi na te teksty, bo byłam szczęśliwa z zachodzących zmian. Kiedy zaczęły się nasilać z powodu zbliżającego się porodu Tytusa, dotarło do mnie, że to jest bardzo krzywdzące i hamujące młodych rodziców. W ich życiu nadchodzi wielka zmiana, podkręcana hormonami szczęścia, które napędzają do pozytywnego myślenia. Wyczekują tego dnia, a tutaj zewsząd słyszą takie słowa, które zdecydowanie nie budują tylko stawiają wielki znak zapytania nad tą zmianą. To jest takie smutne, dlatego, że słyszeliśmy takie słowa od podopiecznych, którzy mają dzieci i mówili nam wprost, że kiedy urodzi się Tytus nasze wspinanie się skończy, więc lepiej żebyśmy bawili się póki możemy. Przyjaciele ze środowiska wspinaczkowego pytali jak się czuję z tym, że nastąpi koniec mojej kariery wspinaczkowej. Nawet jeśli te pytania nie miały złych intencji, to były dla mnie wtedy bolesne, bo wspinaczka była całym moim życiem, moją pasją, moją pracą i czasem wolnym. Pomimo, że jestem silna psychicznie, zaczęłam mocno się zastanawiać nad tym, czy oni nie mają racji. W pewnym momencie zaczęło mnie to bardzo wkurzać, ale stwierdziliśmy z moim partnerem Jankiem, że nie dajemy się temu i trzymaliśmy się tego, że będzie jak będzie. Stwierdziliśmy, że zobaczymy jak nam się to ułoży, czy będzie rzeczywiście, tak jak nas straszą czy uda nam się zrealizować nasz plan. Poza tym moja przekorna natura podpowiadała mi, że taki scenariusz mnie totalnie nie dotyczy, i że da się to zrobić inaczej, niż mówią naokoło – wspomina młoda mama.

Życie zawieszone na palcach

Wspinanie pojawiło się z życiu Ady znienacka. Od zawsze kochała sport, endorfiny i swoje wysportowane ciało. Przyznaje, że czuje się najlepiej jako mięsień – jej ciało ma być bowiem dobrze pracującą maszyną. Kiedy trafia na poznańską ściankę i wspina się na pierwszej drodze czuje wewnętrzną magię, zupełnie tak, jakby jej ciało w końcu odnalazło właściwy kierunek rozwoju. W tamtym okresie zaczęła studia na Akademii Wychowania Fizycznego i uczyła się na kierunku, który zrobił z niej w przyszłości trenera personalnego i wychowawcę wuefu. Studia sportowe dawały jej ogromną możliwość rozwoju wspinaczkowego. Mogła prosić o dziekanki, które były od ręki akceptowane.  Przeznaczała je oczywiście na swój rozwój wspinaczkowy.

Ada spędziła sporo czasu na wspinaniu za granicą. Tu na tufiastej drodze Long White Line 7b+, w sektorze Never Sleeping Wall, Sycylia (fot arch. prywatne)

 

Po pewnym czasie otworzyła sekcję wspinaczkową na ściance i szybko została trenerem wspinaczy. Zorganizowała sobie idealne warunki, żeby zostać łojantką – Moje życie zamieniło się w jedną wielką przygodę wspinaczkową. Nie jeździłam w skały na kilka dni, ale na miesiąc. Pamiętam, że pierwszymi skałami po panelu była Siurana. Było ciężko, ale spodobało mi się przełamywanie własnych ograniczeń. Dotarło do mnie wtedy mocno, że we wspinaniu musimy się postarać, żeby osiągnąć jakiś cel i to mi się bardzo skleiło z moim życiowym podejściem. Potem wpadłam we wspinaczkowo-wyjazdowy ciąg. Dużo jeździłam do Hiszpanii, Francji i na Frankenjurę. Często moimi partnerami do wspinu byli doładowani kumple, więc dużo trenowałam, żeby im dorównać siłą. Dlatego przez te lata zostałam mianowana ”królową przewieszeń”. W końcu trafiłam też na naszą polską Jurę. Te skały w porównaniu do westowych wydały mi się na pierwszy rzut oka „skałkami”. Ale szybko się w nich zakochałam. Przede wszystkim w specyficznej trudności i tym, że drogi nie są długie, ale bardziej treściwe. Zawsze starałam się być kompletnym wspinaczem i nie wspinać się tylko w jednej formacji. Nie ukrywam, że na początku miałam duży problem z lataniem i trochę zajęło zanim się swobodnie poczułam w skale. Po około trzech latach przełamałam te lęki. Pomogła mi w tym zrobiona moc fizyczna i oswojenie się z myślą, że nie ma wspinania bez odpadania. Poza tym pomogło też wspinanie w innych formacjach niż przewieszenia. Więcej technicznych pionów i połogów sprawiły, że zaczęłam wychodzić spoza swojej strefy komfortu i otworzyły się dzięki temu kolejne drzwi w mojej psychice. W szczycie formy zrobiłam życiówkę drogę „Mikado” za 8a w sektorze Bovedos na Coste Blance. Ale mój realny poziom to było 7c. Na takich drogach dobrze się czułam. Zrobiłam jedno 8a i próbowałam kolejne, ale w międzyczasie budowałam moją piramidkę fleszy, on sihght-ów i red point-ów. Rozwój jest zawsze stopniowy – wyjaśnia wspinaczka.

Sekcja wspinaczkowa „ClimbMind” to miejsce, w którym Ada może dzielić się z ludźmi szczęściem, które znalazła we wspinaniu. U każdej osoby widzi potencjał i pomaga w rozwijaniu techniki. Tu na zdjęciu wspina się w hiszpańskiej grocie w sektorze Bovedon na drodze Abracadabra kaka de kabra 7c+ (fot. arch. prywatne)

Ada jest w ciąży

Ciało w ciąży poddawane jest ogromnym przemianom. Przyrost wagi i wielki brzuch, to te najbardziej widoczne zmiany. Jednak większość z nich zachodzi w środku kobiecego ciała. Tworzenie nowego człowieka to niesamowity proces, który powinien przebiegać bez zakłóceń. Dlatego kobietom w ciąży zaleca się zmianę trybu życia na bardziej stonowany i mniej wyczerpujący. Wydawać by się mogło, że dla dziewczyny, która kilka dni przed wiadomością o ciąży załoiła na Jurze „Sztukę kopania” wciśnięcie guzika STOP jest abstrakcją. Ada postanowiła więc trochę z ciążą ponegocjować. – Z moją lekarką szybko podjęłyśmy temat tego, czy mogę się dalej wspinać. Skierowała mnie do fizjoterapeutki uroginekologicznej, która zajmuje się kobietami w ciąży. Bardzo dużo jej zawdzięczam. Przeprowadziła mnie przez całą ciążę. Z wykształcenia jestem trenerem i znam się na anatomii ciała, ale nie chciałam na sobie eksperymentować, tylko oddać się w ręce specjalisty. Szybko dowiedziałam się, że nie mogę napinać brzucha i robić brzuszków, do tego powinnam uważać na upadki i być ostrożną. Niby jest to oczywiste, ale warto to sobie przyswoić. Zachowanie ruchu w ciąży jest dobrą opcją. W moim przypadku dostałam zgodę na wspinanie, dlatego, że przed ciążą uprawiałam ten sport aktywnie przez lata. Lekarka nie widziała przeciwwskazań. Robiłam to jednak w minimalnym stopniu, chodziłam raz w tygodniu na ściankę i wspinałam się na wędkę. Było w porządku, tylko przeszkadzało mi to, że uprząż piersiowa utrudnia przewiązywanie się. Wspinanie nie było najważniejsze, bardziej skupiałam się na ćwiczeniach wzmacniających nogi i ręce. W tym wszystkim chodziło tylko o podtrzymanie ruchu i dobre samopoczucie – wspomina wspinaczka.

Ada wspinała się do około siódmego miesiąca ciąży. Była to dla niej dobra zabawa i ruch, którego potrzebowała, aby zachować kondycję fizyczną. Na zdjęciu medytacja w Hiszpanii (fot. arch. prywatne)

Narodziny matki

Jest takie bardzo prawdziwe powiedzenie, że razem z dzieckiem rodzi się również jego matka. Przed porodem powstaje bowiem wiele scenariuszy tego, jak będzie wyglądał moment spotkania z dzieckiem. Wachlarz emocji i przeżyć jest w tym momencie tak skrajny i do niczego niepodobny, że można odnieść wrażenie stawania się nową osobą. – Najbardziej zaskoczyło mnie uczucie, które pojawiło się, kiedy wzięłam Tytusa pierwszy raz na ręce. To było niesamowicie silne przeżycie. Byłam pod wrażeniem tej magii, która się zadziała w mojej osobie.  Bo przecież ja – istota wiecznie skupiona na swoim osobistym rozwoju, bardzo ambitna i napierająca do przodu, poczułam bezgraniczną miłość i poświęcenie dla tego małego człowieka. Cały czas zaprzyjaźniam się z tą ulepszoną wersją mnie. Miałam na przykład spory dylemat czy wrócić do pracy, kiedy zaczynał się w mojej sekcji sezon treningowy. Z jednej strony pamiętałam o dbaniu o swoją przestrzeń, ale z tyłu głowy miałam myśl, że nie chcę zostawiać Tytusa nawet na chwilę. Przywiązanie było ogromne. Ostatecznie wróciłam do pracy i jestem zadowolona, ale to nie była łatwa decyzja  – podsumowuje Ada.

Przez ostatnie kilka miesięcy życie Ady, wbrew ostrzeżeniom, nie jest monotonne, a ona nie siedzi w domu z dzieckiem. Wręcz przeciwnie, dużo się u nich dzieje. Mają za sobą już miesięczny trip do Arco i kilkanaście wyjść w skały. – Razem z Jankiem obliczyliśmy ostatnio, że w Tytus w swoim życiu spędził już półtora miesiąca na wyjazdach, a ma dopiero pięć miesięcy. Bardzo zależało mi, żeby nasz synek mógł jeździć z nami w skały. Póki co nam się to udaje. Tytus jest dosyć spokojny i ciekawski, a do tego lubi spędzać czas na świeżym powietrzu. Przytraczam do plecaka bujaczek, w którym sobie leży i na razie tyle mu wystarczy – wyjaśnia z uśmiechem.

Adriana uważa również, że macierzyństwo zmieniło nie tylko ją, ale również wpłynęło na jej związek.- Chcieliśmy zabrać Tytusa na dłuższy, około sześciomiesięczny wyjazd vanem. Miało to się zbiec z zimowym sezonem treningowym. Kiedyś nie byłby to żaden problem, ale teraz pojawiło się kilka znaków zapytania. Stwierdziliśmy, że musimy zapewnić naszemu synkowi jak najlepsze miejsce do rozwoju. On wkrótce zacznie się coraz bardzie przemieszczać, więc uznaliśmy, że w vanie pod skałką nie będzie mu zbyt komfortowo. Oboje się zmieniany i z młodych dorosłych stajemy się odpowiedzialnymi rodzicami. To jest mały człowiek, który codziennie czegoś się uczy, odbiera setki bodźców. Nie można z tym przesadzić, pewna równowaga musi być zachowana. Tak podpowiada mi intuicja. Zresztą dla mnie obserwacja rozwoju Tytusa jest czymś niesamowitym. Od zawsze fascynuje mnie anatomia człowieka i rozwój fizyczny. Teraz mam niepowtarzalną okazję zobaczyć,  jak wszystko po kolei się rozwija. Łapanie symetrii, przekręcanie, pełzanie, próby siadania. Tytek codziennie robi coś nowego i to mnie cieszy – dodaje Ada.

Mama wraca do gry

Profil Adriany na Instagramie składa się z pięknych zdjęć. Jedno z nich szczególnie przykuwa moją uwagę. Ada stoi na nim w Jaskini Mamutowej, a na rękach trzyma malutkiego Tytusa. W tle za nimi wiszą w mocnym przewieszeniu ekspresy. Pod zdjęciem czytamy, że jest to dzień, w którym Tytus wizualizuje sobie projekt na przyszłość. Pytam Adę, o to wspomnienie, ponieważ zastanawia mnie czy opis nie jest dwuznaczny. Być może ona również planuje pomału wracać do formy.- Zawsze byłam bardzo zdyscyplinowana w treningu i miałam swoje cele. Przyznaję, że kiedy zrobiłam 8a poczułam, że jakiś cel został osiągnięty i poczułam w pewnym stopniu spełnienie. Zaraz za tym uczuciem przyszła refleksja, że wspinanie jest w pewnym sensie takim workiem bez dna. Ja jestem taka, że cieszę się przejściami trudnych dróg, wracam do nich i mam miłe wspomnienia, ale większość wspinaczy robi drogę i już myśli o następnym projekcie. To jest takie koło zamknięte. Chyba nie chciałam w nie wpaść – rozważa.

Ada przyznaje, że zostanie mamą odświeżyło jej sposób patrzenia na wspinanie. Razem z nim pojawiły się nowe radości i motywacje. – Teraz mam tak, że bardziej doceniam ten czas który mam na trening i nauczyłam się więcej czerpać radości z tego, że mogę się wspinać. Dalej chcę to robić i wracać do formy. Jest to dla mnie cały czas ważne, ale myślę, że dobrze mi zrobiło delikatne rozluźnienie od mocnych treningów i pogoni za cyfrą. Teraz dostrzegam, że wspinaczka, to nie jest już całe moje życie. Jest  jego ważną częścią – celem, hobby i zajawką. Obecnie najważniejsza jest moja rodzina, Janek i Tytus, którzy mnie potrzebują. Przez to moje wspinanie stało się bardziej luźne, ale też nie pozbawione ambicji. Ciągle ją w sobie mam – wyjaśnia Ada.

Powrót do formy jest w planach Ady, ale woli niczego nie przyspieszać. – Po doświadczeniach koleżanek wspinaczek wiedziałam, że ten początkowy czas trzeba przeczekać i mądrze podejść do swojego ciała. Jak urodziłam dziecko, to czułam się niezdrowo pobudzona. Po porodzie miałam wrażenie, że już mogę biegać i skakać. To jest niebezpieczne. Wolę dochodzić do formy pomału, robię sporo ćwiczeń połączonych z oddechem. Obecnie skałki to dla mnie rekreacja. Wspinam się na takim poziomie, który do tej pory był dla mnie rozgrzewkowy. Chodzę na ściankę na lekkie treningi z koleżankami, które rozumieją moją sytuację i mnie wspierają. Na wszystko przyjdzie czas – opowiada trenerka.

Na zdjęciu ze swoimi siostrami w trakcie wyjazdu rodzinnego do Arco (fot. arch. prywatne)

Om mani padme hum

Ada jest miłośniczką tatuaży. Każdy z nich ma dla niej wartość, jest przemyślany i artystyczny. Któregoś razu wpadła na pomysł, że chce mieć wytatuowane przesłanie, którym kieruje się w życiu. W ten sposób na jej plecach został stworzony piękny, orientalny wzór, który jest jej znakiem rozpoznawczym.  – Tatuaż składa się z dwóch części. Górna to rzut z lotu ptaka na kwiat lotosu. Każdy płatek ma sylabę, która składa się w mantrę tybetańską i to jest mantra „Om mani padme hum” . W środku jest sylaba „hri” ,która jest kwintesencją przesłania tej mantry. Drugą część tatuażu stanowi mandala. Jest to trochę sprzeczność, bo tybetańscy mnisi pracują nad mandalą z piasku, żeby zaraz ją zdmuchnąć i pokazać jej przemijalność. W środku mandali jest dodatkowo medytująca postać.  Od dawna interesuję się kulturą wschodu i spojrzeniem na życie przez pryzmat buddyzmu. Tatuaż ma mi przypominać o tym, żeby rozpuszczać negatywne emocje, które nas hamują, a które są częścią naszego życia. Złość, zazdrość, gniew są normalne, ale staram się zamieniać je na miłość, współczucie, zrozumienie sytuacji osoby, która się w niej znajduje.  Jest to dla mnie przekazanie ponadczasowe. Udowadnia, że wszystko jest przemijalne i płynie. Podobnie jest z emocjami – pojawiają się i znikają, nie są stałe i możemy nad nimi pracować. Jest to dla mnie połączenie tego wszystkiego w harmonię. W taki balans. Bardzo mi się to słowo podoba. Jest zaczerpnięte ze świata wspinaczki. Uważam, że w życiu też próbujemy ciągle złapać balans pomiędzy odchyłami w rożne strony – wyjaśnia tajemniczo Ada.

Na koniec wracamy jeszcze do Instagrama Adriany. Opowiadam jej, w jaki sposób odnalazłam ją w wirtualnym świecie. Jest miło zaskoczona, że jej wpisy mają spory zasięg, mimo że porusza w nich również trudne tematy. – W czasach kiedy wszędzie jest pięknie, kolorowo i pokazuje się same pozytywne strony życia, można popaść w destrukcyjne myśli, że u nas jest gorzej. Dobrze jest dzielić się tym co się po prostu u nas dzieje. Cenne jest opisywanie, jak można sobie z tym poradzić w różny sposób i na rożnych płaszczyznach. Słowa, które zazwyczaj słyszymy przed stanięciem się rodzicami, nie zawsze są zgodne z prawdą. Jesteśmy świadomymi ludźmi i mamy szeroki dostęp do informacji. Możemy próbować znaleźć swoją ścieżkę. Nie ma powodu, żeby zamykać się ze swoimi myślami. Trzeba mówić o tym co się dzieje, bo potem okazuje się, każdy z nas może coś fajnego doradzić i pokazać. Mental dotyczy całego naszego życia, nie tylko wspinania – kończy rozmowę ta niezwykła kobieta.

Autor tekstu: Agata Kajca (mama w skałach)
https://www.facebook.com/mamawskalach
(zapraszam do polubień fanpage) 🙂

 

Wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Adriany.
Zdjęcie główne: Ada i dwumiesięczny Tytus w Jaskini Mamutowej, fot. archiwum prywatne


„ClimbMind” to sekcja wspinaczkowa, która prowadzi zajęcia na poznańskich ściankach wspinaczkowych. Trenerzy skupiają się przede wszystkim na indywidualnie dobranym treningu wspinaczkowym. Ponadto można wziąć udział w warsztatach technicznych i siłowych oraz lokalnych i zagranicznych tripach. ClimbMind znajdziecie na Facebooku i Instagramie.
FB: https://pl-pl.facebook.com/ClimbMind/
IG: @climbmind_


Zachęcam też do przeczytania wspinaczkowych historii innych rodziców, które znajdują się w zakładce „Wywiady” –> https://mamawskalach.wordpress.com/category/wywiady/

 

Podobne artykuły

Skomentuj