Ania Nowak – Górecka – mama wysportowana na maxa

Na kobiety, takie jak moja kolejna bohaterka patrzy się z podziwem i niedowierzaniem. Ania wspina się i biega od prawie osiemnastu lat. Przez ten czas podróżowała wspinaczkowo po świecie, przebiegła tysiące kilometrów i urodziła dwójkę wspaniałych dzieci. Jako jedna z odważniejszych kobiet wspinała się niemal do samego końca ciąży. Swoim zachowaniem wzbudza czasami kontrowersję. Zdarzało się, że nieznajoma kobieta wyzywała ją na ulicy, gdy biegała z wielkim brzuchem. Mimo tego, ani razu nie zrezygnowała ze sportu, bo jak przyznaje – bez niego czuje się po prostu źle. Wierzy też, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko.

Z Anią udaje mi się porozmawiać w drugi dzień świąt. Jej plan dnia toczy się według harmonogramu, dlatego nawet godzinę na rozmowę mamy ustaloną. Od razu łapiemy wspólny flow, w końcu obie jesteśmy wspinaczami. Ania ma dwójkę dzieci: dwuipółletniego Maksia i prawie trzymiesięczną Gabrysię. Choć sama przyznaje, że chodzenie na wspin z dwójką dzieci „jest niezłym hardkorem”, to imponuje mi swoją wytrwałością i determinacją. Przyznam szczerze, że posiadając jedno dziecko, zawsze jestem pod ogromnym wrażeniem, że mając dwójkę dzieci można jeszcze łoić. I to tak aktywnie, jak robi to Ania.

Pasja i przeznaczenie

Sport od zawsze był ważną częścią w życiu Ani. Przez dziesięć lat tańczyła w zespole. Taniec wykształcił w niej koordynację ciała, gibkość i umiejętność zapamiętywania skomplikowanych sekwencji. Dzięki temu wiedziała, że w życiu oprócz nauki i obowiązków można mieć też pasję, co pozwala zachować balans. W weekendy tato zabierał ją i jej młodszą siostrę na wycieczki w Tatry. To tam, gdy miała kilkanaście lat zobaczyła po raz pierwszy wspinaczy. Zrobili na niej ogromne wrażenie. Teraz już nie pamięta, gdzie dokładnie w Tatrach to było, ale uczucia i myśli, jakie jej wtedy towarzyszyły, zostały z nią do dziś. – Pamiętam, że patrzyłam na tych wszystkich ludzi, którzy się wspinali i myślałam o tym, jakie to jest fajne i zarazem niedostępne! – wspomina Ania. – Odniosłam wtedy wrażenie, że to nie jest sport dla zwykłych ludzi. W tamtym okresie mojego życia myślałam dużo o tym, jak wejść w to środowisko i stać się jego częścią. Szukałam też odpowiedzi na pytanie, jak to się dzieje, że ci ludzie mogą się wspinać, a ja nie – podsumowuje.

Ania od zawsze czuła, że wspinanie jest jej przeznaczeniem. Tu w trakcie przejścia drogi Miłość w windzie VI.3+ na Turni Nad Kaskadami na Górze Zborów, w Podlesicach (fot. arch. prywatne)

 

Ania była pełna entuzjazmu i motywacji, aby zacząć się wspinać. Niestety jej rodzicom nie spodobał się ten pomysł. Głównie dlatego, że po prostu się o nią bali. Ale ona ma taki charakter, że łatwo nie odpuszcza. – Moja mama się nie zgodziła. Powiedziała coś w stylu „po moim trupie”, a parę lat później „nie dam na to kasy”. Czas mijał i dalej jeździliśmy w góry. Oglądałam już wtedy dużo dziwnych rzeczy w telewizji o górach wysokich. Wtedy nie było jeszcze youtuba, więc byłam zdana na to, co znajdę w tradycyjnych mediach. Złapałam straszną zajawkę na góry wysokie. Ale moi rodzice dalej byli nieustępliwi – nie chcieli się zgodzić na to, żebym zrobiła kurs, a co dopiero na wyjazd wspinaczkowy w góry! W kółko kombinowałam jak tu zacząć trenować – wspomina.

Pewnego dnia w jej otoczeniu pojawił się ktoś ze świata wspinaczkowego. Kolega chłopaka, z którym się wtedy spotykała zaczął chodzić na ściankę. Kiedy się o tym dowiedziała, od razu chciała spróbować. – Zrobiłam siedem dróg na wędkę w absolutnym pionie. Podobało mi się strasznie! Następnego dnia paliły mnie tak przedramiona, że nie mogłam przekręcić klucza w zamku – wspomina z rozbawieniem Ania.

W tym czasie była już studentką. Za stypendium naukowe kupowała karnet na ściankę na „obozową”. Była tam częstym gościem. Wpadała na ścianę przed i po zajęciach na uczelni. Krąg jej wspinaczkowych znajomych powiększał się, a ona z biegiem lat stała się częścią tego środowiska. Od 2002 roku miała łącznie tylko cztery lata przerwy od wspinania, wynikające z różnych kontuzji i życiowych zmian.

Ania wspina się kilkanaście lat. Przez ten czas zwiedziła wiele rejonów i przeszła setki dróg. Jej ulubiona formacja to przewieszenia. Na zdjęciu walka na klasyku Alfredo 7b+, w sektorze Odyssey, w rejonie Armeos na Kalymnos (fot. arch. prywatne)
Ania na drodze Sevasti 7b, w sektorze Iannis, w rejonie Armeos na Kalymnos. Grecja to jedno z jej ulubionych, wspinaczkowych miejsc (fot. arch. prywatne)


Ciąża pod kontrolą

Zanim przechodzimy do meritum rozmowy, czyli wspinania w czasie ciąży, Ania porusza bardzo ważną kwestię i prosi, żebym napisała o niej na samym początku.

Każdy sport można uprawiać w ciąży tylko i wyłącznie, jeśli jest to ciąża zdrowa i rozwijająca się w sposób fizjologiczny. Moje ciąże do takich należały. Nie miałam, co do tego żadnych przeciwwskazań. Dobrze się czułam i sama tego chciałam. Jednak trzeba pamiętać o tym, że to nie czas na robienie życiówek

-zaznacza.

Gdy Ania zaszła w ciążę od razu wiedziała, że nie chce rezygnować ze swoich sportowych pasji. – Pierwsza ciąża to była jedna wielka niewiadoma. Nie wiedziałam, w którym momencie mogę zacząć trenować i jak to mądrze robić – wspomina.

Zaczęła więc przeszukiwać internet, żeby znaleźć jakiś punkt zaczepienia. W wyszukiwarkę wpisywała hasła „jak być fit w ciąży?” i „czy można wspinać się w ciąży?”. Znalazła mnóstwo materiałów, ale skierowanych do kobiet, które przed ciążą ze sportem nie miały za wiele wspólnego. – Nie znalazłam praktycznie żadnych informacji jak kontynuować sport w ciąży. Udało mi się w końcu dotrzeć do bardziej konkretnych artykułów na temat biegania w ciąży. Wyczytałam, że podstawową sprawą jest mierzenie sobie pulsu, wiec mój mąż kupił mi zegarek z wbudowanym pulsometrem.Według artykułu mogłam biegać w pierwszej połowie tylko 50% tego co zawsze, a w drugiej połowie zmniejszyć dystans do 30%. Wyszedł mi z tego prosty rachunek, którego starałam się trzymać. Jeśli chodzi o wspinanie to informacji, na których mogłam się oprzeć było zbyt mało. Na szczęście moje koleżanki miały doświadczenie w tej kwestii, więc one dużo mi pomogły – podsumowuje Ania.

Wspinanie w ciąży to wybór kobiety. Niektóre, gdy tylko dowiedzą się o ciąży rezygnują ze wspinania, bo się boją. Inne po prostu fizycznie źle się czują. Ale są też takie, które nie widzą powodu, aby przestać się wspinać. Zawsze należy na siebie uważać. Rozsądek gra tu kluczową rolę (fot. ilustracyjne, W. Równanek)


Zdobytą wiedzę postanowiła zweryfikować u lekarza. Długo szukała dobrego ginekologa, ponieważ ci z tradycyjnego podejścia zabraniają ćwiczeń innych niż spacery, lekka gimnastyka czy basen. A ona chciała przecież biegać i wspinać się. – Mój ginekolog to ultramaratończyk i triathlonista. Rozumiał moje podejście. Prowadził ciążę od początku do końca  wiedząc co robię. Nie mówił „nie”, tylko podchodził zdroworozsądkowo. Potrafił w taki sposób przedstawić argumenty, że przestawiałam się na jego rozwiązania. Dzięki niemu, w pewnym momencie zaczęłam biegać na bieżni elektrycznej na siłowni. Dlaczego? Bo w zimie na drogach jest ślisko, co grozi upadkiem. Na wspinanie chciał pokręcić trochę nosem, ale wyjaśniłam mu, że wspinam się od dawna i będę robić łatwe drogi. Zgodził się, ale zaznaczył, że nie mogę odpadać. W związku z tym, że przez całą ciążę byłam aktywna fizycznie, to pod koniec miałam robione USG co miesiąc. Było to ważne ze względu na fakt, że duża ilość ruchu może spowodować mniejszą wydolność łożyska. To samo tyczy się podniesionego tętna – im większy puls tym wyższa temperatura, a do tego nie powinno się dopuszczać – wyjaśnia sportsmenka.


Aktywne dziewięć miesięcy

Ania chodziła na ściankę prawie do samego końca ciąży. – Wspinałam się tylko na wędkę. Prowadzenie dróg jest niebezpieczne, koniec i kropka. W pierwszej ciąży podchodziłam do tego wszystkiego ostrożnie. Na pewno bardziej niż w drugiej. Nie znałam granic swojego ciała. Obawiałam się na przykład, że będę szorować brzuchem po ścianie, ale nic takiego się nigdy nie stało. Za to im większy był brzuch, tym mniej stopni widziałam – wspomina ze śmiechem.

Będąc w drugiej ciąży, Ania była aktywna fizycznie prawie do samego jej końca. Na zdjęciu w siódmym miesiącu ciąży, w trakcie wyjścia na Białe Skały, w Górach Stołowych (fot. arch. prywatne)

 

Nie kupowała specjalnej uprzęży dla ciężarnych. Na ściance wypożyczała o kilka rozmiarów większą, a na wyjazdach brała uprząż od męża. – Pełna uprząż przede wszystkim odciąża miednicę. Niestety dla mnie jest niewygodna i nie można w niej asekurować, a ja chciałam to robić. Brzuch miałam na tyle wysoko, że nie był to problem – wyjaśnia.

Gdy myślimy o wspinaniu w ciąży, skupiamy się tylko na dobru dziecka. To oczywiste, ale należy też pamiętać, że same jesteśmy narażone na kontuzję. – W ciąży unikałam trudnych dróg, a zwłaszcza moich ulubionych krawądek. Głównie ze względu na to, że moje palce i stawy nie są przyzwyczajone do dodatkowych kilogramów. Łatwo wtedy urwać troczek. Dużo wspinałam się po oblakach, mąż sprawdzał mi drogi, czy aby na pewno podołam. Mój max w ciąży to drogi do 6a+ – wyjaśnia. – Wspinałam się tylko w pionach. Mało kto wie, że po pierwszym trymestrze ciąży nie powinno się obciążać mięśni brzucha, co robimy w przewieszeniach. Nie chodzi tu o niebezpieczeństwo dla dziecka, tylko o fakt, że rozchodzi się kresa biała. Jest to miejsce, gdzie łączą się mięśnie brzucha – dodaje.

W obu ciążach Ania również regularnie biegała. W drugiej ciąży robiła to pod okiem zaufanego trenera. Zalecił jej, aby odpuściła sobie mocne treningi. Mogła za to biegać wytrzymałościowo – nawet do 10 kilometrów na jednym wyjściu. W międzyczasie przeszła też covid. Czuła się fatalnie, miała problemy z oddychaniem i była osłabiona. Na szczęście choroba minęła i nie zagroziła ciąży. Mogła więc wrócić do sportu, który uprawiała niemal do rozwiązania – To było dla mnie dobre. Były tygodnie lepsze, kiedy miałam energię i chciało mi się bardzo uprawiać sport. Ale bywały też takie, że nie chciało mi się nic. Zawsze trzeba słuchać swojego ciała, a nie cyferek. Zdrowy rozsądek jest najlepszym doradcą – podsumowuje Ania.

Bieganie to dla Ani pasja równa wspinaniu. Każdy przebyty kilometr daje jej energię, odprężenie i siłę do działania. Tu na zdjęciu w trakcie rodzinnego biegu. Towarzyszy jej mąż i Maks siedzącym w specjalnym wózku biegowym (for. arch. prywatne)

 

Powrót do formy

Swój powrót do formy Ania zaczęła bardzo szybko.- Miałam cesarskie cięcie. Operację zniosłam bardzo dobrze, ale byłam ostrożna, bo nie wiedziałam czego się spodziewać. Dzień po wyjściu ze szpitala czułam, że praktycznie mogę już biegać. W pierwszej kolejności poszłam na wizytę do fizjoterapeuty uroginekologicznego, co polecam każdej kobiecie. Wybrałam osobę, która zajmuje się mamami, które były aktywne w ciąży. Po dwóch tygodniach ćwiczeń zaczęłam siadać na rowerze, po trzech korzystałam z orbitreka, a po miesiącu biegałam i wróciłam na ścianę. Niestety w trakcie ciąży porozchodziła mi się kresa biała, głównie dlatego, że miałam „gigantus brzuchus”, czyli około 100 cm w pasie – wspomina Ania. – Strasznie bałam się przepukliny i tego, że jak napnę brzuch, to coś mi się stanie i wyląduje na stole operacyjnym. Wspinałam się tylko w pionach, bo miałam ciągle z tyłu głowy ten lęk– dodaje.

Cztery miesiące po porodzie, gdy Maksio jest małym bąblem, lecą wspinać się na Teneryfę. Wakacje były zaplanowane jeszcze, gdy Ania była w ciąży. Pierwszy raz polecieli na urlop z biura podróży – mieli miejsce w hotelu, transport z lotniska i bagaż w cenie, do którego zapakowali sprzęt wspinaczkowy. Miejsce okazało się idealne na wyjazd z niemowlakiem. Udawało im się wspinać co drugi dzień, a gdy Maksio robił sobie drzemki łoili po kilka dróg. – Było super, ale moja forma była fatalna. Wytrzymałościowo dawałam radę, ale siły nie miałam wcale. Dlatego po powrocie z Teneryfy wzięłam się za mocniejsze ćwiczenia i strach przed przepukliną został pomalutku oswojony – opowiada Ania.

 

Treningi na panelu przynoszą efekty. Na kolejny wyjazd jadą do Leonidio. Ania śmiga tam w przewieszeniu, jak za starych czasów. Gdy Maksio ma osiem miesięcy, rusza z rodziną i znajomymi wspinać się na Sycylię. Wyjazd jest bardzo udany. Ania powtarza na nim swoją życiówkę sprzed ciąży. Nad projektem nie pracuje długo – droga „Sticky fingers” za 7b pada już w trzeciej próbie!

Powrót do formy po drugiej ciąży obył się bez lęków, które towarzyszyły jej za pierwszym razem. – Stałam się mądrzejsza i bazowałam na kompetencji dziewczyn, które posiłkowały się doświadczeniami sportowców. Dostałam ćwiczenia na mięśnie głębokie, które mogłam wdrożyć po porodzie. Niestety musiałam popracować nad kresą białą, która rozeszła się tak bardzo, że można tam było włożyć pięść. Ćwiczenia są irytujące do granic możliwości, bo nawet nie widać, że coś ćwiczysz. Warto je jednak wykonywać. Efekt jest taki, że moja kresa, ładnie się zeszła i nie czeka mnie operacja – wyjaśnia Ania.

Po drugiej ciąży Ania wróciła na ściankę po trzech tygodniach – Nie było to może zbyt mądre, ale podeszłam do tego poważnie. Na pierwszych wyjściach wykonywałam lekkie ćwiczenia. Zabierałam ze sobą rodzinę i rozmawiałam ze znajomymi. Pięć tygodni po porodzie, wspinałam się już w miarę normalnie. Obecnie, czyli ponad dwa miesiące po porodzie, nie czuję już żadnego ograniczenia od swojego ciała i wszystko wróciło do normy – dodaje.

W Leonidio Ania czuje się w końcu jak przed ciażą! Wróciła jej nie tylko moc, ale i psycha. Tu uchwycona na drodze Savra 6b+ w sektorze Sàbaton, w rejonie Lakkos (fot. Kuba Thiele-Wieczorek)

 

True blue family

Ania i jej mąż Konrad chodzą na ściankę regularnie. Obecnie są to trzy-cztery wyjścia w tygodniu. Do tego Ania biega, około 75 kilometrów w ciągu siedmiu dni. – Wyjścia z dwójką dzieci są absolutnym hardkorem! Ale i tak nie jest źle, bo moja mała córeczka jeszcze nie jest mobilna, więc nie trzeba za nią biegać, tak jak za Maksem. Póki co leży sobie grzecznie w babybjornie . Jak jesteśmy na ścianie we dwójkę, to wspinamy się na TrueBlue. Wtedy jedno łoi, a drugie ogarnia dzieciaki. Jak są nasi znajomi, to udaje się coś poprowadzić. Wiadomo, że czasem wspinamy się mniej niż planowaliśmy, ale sprawa jest prosta: chciałeś mieć dzieci, to się dostosuj. Na szczęście wiem, że dzieci rosną i będzie lepiej – opowiada Ania.

 

Ale nie tylko oni lubią chodzić na panel. Ich synek Maks czuje się na ściance jak w domu. Nie ma w tym nic dziwnego, w końcu Ania zabiera go tam odkąd miał kilka tygodni. – Jak Maksiu wpada na ściankę to piszczy z radości. Czuje się tam świetnie! Wita się ze wszystkimi i zaczepia wspinaczy. Na „muralu” jest o tyle fajnie, że jest duża mata do rozciągania i to jest jego ulubione miejsce. W zimie super sprawdza się zabierania dziecka na ściankę, bo może się wybiegać do oporu. Gdy zbieramy się do domu, to mamy problem, bo Maksiu ryczy, że chce jeszcze zostać na ściance. Śmiejemy się z mężem, że mu wstawimy łóżeczko i będzie tam mieszkał – relacjonuje Ania.

Treningi na panelu przygotowują ich do wyjazdów w polskie skały, ale też na west. Odkąd Ania została mamą, celem wyjazdu nie jest już dla niej tylko cyfra. – Mam 37 lat i nie nastawiam się na wyniki sportowe. To nie ten moment. Na wyjazdach jestem bardzo skoncentrowana, żeby się poruszać. Jeśli jesteś w ciąży albo masz małe dziecko i jesteś nastawiona na wyniki, to stracisz motywację . Podczas wspinania z dziećmi trzeba wykazać się cierpliwością, ponieważ wszystko trwa o wiele dłużej. Czasami musisz poczekać na swoją kolejkę mimo, że czujesz się gotowa na wspin. Poza tym, po porodzie ciało musi się na nowo przyzwyczaić do wysiłku. Myślę, że jeśli ktoś jest nastawiony przed ciążą na wyśrubowany wynik, to jest bardzo duża szansa, że po urodzeniu będzie miał w sobie dużo frustracji oraz problem z dostosowaniem się do nowej sytuacji. Kluczem jest wewnętrzna motywacja i nastawienie. Jeśli wspinasz się, bo lubisz to robić, to mimo nowych okoliczności, będziesz to kontynuować – podsumowuje.

– Znam ludzi, którzy nie biorą dzieci na wyjazdy. Zostawiają je u dziadków. Nie jest to kierunek, w którym chciałabym iść. Rodzina jest rodziną i nie jesteśmy już tylko we dwoje – mówi Ania. Na zdjęciu Ania, Konrad i Maks na Teneryfie ( fot. arch. prywatne)
Gdy Maksio miał niecały roczek, Ania zajęła szóste miejsce w Międzynarodowym Półmaratonie Ulicznym. Na zdjęciu razem z synkiem (for. arch. prywatne)

 

Lincz

Kiedy Ania zdecydowała się być aktywna fizycznie w ciąży, spotkała się ze wsparciem wśród znajomych, ale też naraziła się na komentarze od mniej tolerancyjnych osób. – Jeśli robisz coś, co niekoniecznie ludziom się podoba, to trzeba się na to przygotować. Reakcje ludzi są najgorsze. Jeśli nie chcesz źle dla tego dziecka, a wszyscy wokół mówią ci, że zwariowałaś to zaczyna to siadać na głowę. Po za tym jest też presja społeczna – uszczypliwe komentarze i hejtowanie. Wszystko dlatego, że robisz coś inaczej od innych. Prawda jest taka, że jeśli coś się stanie z ciążą, nawet nie z twojego powodu, to otoczenie wytknie ci, że to twoja wina. Wówczas i ty możesz wkręcić sobie, że może faktycznie tak było. Dlatego ja nie krytykuję, co kto robi i na co się decyduje będąc w ciąży. Każdy robi to, co uważa za słuszne – wyjaśnia Ania.

Sytuacji, w której czuła się zhejtowana było kilkanaście. Mimo, że uodporniła się na kąśliwe komentarze, kilka z nich pamięta do dziś.

Gdy biegałam w dziewiątym miesiącu ciąży, jakaś kobieta zaczęła za mną wykrzykiwać przekleństwa. Na siłowni dziewczyny mówiły, że to co robię jest super. Z kolei faceci ciągle pytali: „czy jesteś pewna, że dobrze robisz?” i „czy mąż ci pozwala?”. Mój ulubiony tekst to: „jakbyś była moją żoną, to bym ci na to nie pozwolił”. Ludzie podchodzili też bezpośrednio do mojego męża i pytali ze zdumieniem: „na co pan żonie pozwala?”. Wiele razy chciałam się odgryźć, ale zawsze się hamowałam i po prostu odpuszczałam. Byłam w ciąży i nie chciałam się denerwować. Dla mnie najważniejsze było szczęście dziecka, a żeby ono było szczęśliwe, to ja musiałam robić to, co mi sprawia radość – wylicza Ania

Ania uodporniła się na hejt. Zaznacza jednak, że presja wśród matek jest ogromna. – Gdy Maksio miał pięć miesięcy, zaczęłam rozszerzać mu dietę. Zgodnie z zaleceniem dla dzieci karmionych „butelką”. Na jedną z grup dla mam wrzuciłam zdjęcie, jak karmię Maksia pure z marchewki. Zostałam „obrzucona błotem”. Nie podobało im się wszystko – począwszy od marchewki, na pozycji dziecka kończąc. Byłam w szoku – wspomina Ania (fot. Szymon Aksienionek)

 

Akceptowana czuła się na ściance i w skałach. Tu rzadko kto popatrzył się na nią wymownie lub powiedział coś przykrego. Czasami tylko, któraś znajoma dziwiła się, że ma motywację, żeby wspinać się z brzuchem. Bo przecież robienie szóstek na wędkę to żaden wyczyn. Tłumaczyła więc cierpliwie, że nie o cyfrę w tym wszystkim chodzi.

Na koniec rozmawiamy o przyszłości naszych dzieci. Zastanawiamy się czy obiorą podobną drogę do nas. Czy za kilka lat będą chciały się wspinać i jeździć z nami w skały. – Zdaję sobie sprawę, że Maks mi powie kiedyś, że nie chce jechać na wspinanie. Znam ludzi, którzy nie biorą dzieci na wyjazdy. Zostawiają je u dziadków. Nie jest to kierunek, w którym chciałabym iść. Myślę, że będę z nimi negocjować, proponować coś w zamian. Rodzina jest rodziną i nie jesteśmy już tylko we dwoje – kończy rozmowę Ania.

Sport to dla Ani bardzo ważna część życia, bez której nie wyobraża sobie dnia. Swoimi pasjami zaraża również dzieci. Maks bardzo lubi biegać. – Gdy miał dwa latka, wszedł z nami na Śnieżnik. Na własnych nogach! Sam chciał też schodzić, ale musieliśmy wziąć go na ręce, bo inaczej wrócilibyśmy po zmroku. Trasa liczyła 10 kilometrów. Bardzo mnie zaskoczył, że jest taki wytrzymały – mówi z dumą Ania (for. arch. prywatne)




 

Autor tekstu: Agata Kajca (mama w skałach)
https://facebook.com/mamawskalach/



Większość zdjęć pochodzi z prywatnego archiwum Ani.
Zdjęcie główne: Ania w trakcie wspinaczki w greckim Leonidio fot. arch. prywatne)


Zachęcam też do przeczytania wspinaczkowych historii innych rodziców, które znajdują się w zakładce „Wywiady”.


 

Artykuł ma charakter poglądowy, a nie informacyjno -naukowy. Przedstawione dane wynikają z prywatnego doświadczenia bohaterki.

Przed rozpoczęciem treningów w ciąży koniecznie skonsultuj się ze swoim ginekologiem-położnikiem i zapytaj o możliwość przystąpienia do aktywności.

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Podobne artykuły