Bogna Jakubowicz – wielkie sukcesy wspinaczkowe z dziećmi u boku

Moją kolejną bohaterką jest Bogna Jakubowicz. Jedna z lepszych wspinaczek lat 90. w Polsce, liderka zawodów wspinaczkowych, właścicielka kultowej ścianki wspinaczkowej „Zerwa” oraz instruktorka, która wyszkoliła setki wspinaczy. Oprócz tego prowadzi w Łodzi ścianę „Fabryka Wspinania”, jedną z najnowocześniejszych sportowych ścian wspinaczkowych w Polsce. Prywatnie mama trójki dzieci – Agnieszki, Michała i Bianki. Od ponad roku również babcia małego Jeremiego, synka najstarszej córki. Duża część jej kariery wspinaczkowej nabrała tempa po urodzeniu dzieci. Przełomem był moment, kiedy z pięciolętnią Agnieszką i trzyletnim Michałem „pod pachą” triumfowała po przejściu swojej pierwszej VI.5 „Kochanek z Czeremchowej” na podzamczańskich Cimach. I to właśnie o kulisach tych wydarzeń rozmawiałyśmy. Przeniosłyśmy się na chwilę do czasów zanim stała się mamą, potem w kultowe lata 90., kiedy chodziła z dziećmi w skały i wspinała się na trudnych drogach oraz do momentów zwrotnych w jej życiu. Ostatnie akapity opisują jej spostrzeżenia na temat bycia wspinaczkową mamą, bo w końcu Bogna to „mama w skałach” z krwi i kości. Duży autorytet, cenne doświadczenie, a także ogromna inspiracja.

Z Bogną spotykam się w nowo otwartej ściance wspinaczkowej „Zerwa” we Wrocławiu. Akurat ma przerwę miedzy zajęciami, więc udaje nam się spędzić razem dłuższą chwilę. Jestem pod wrażeniem jej osobowości, urody, klasy i niesamowitego luzu. Bogna potrafi powiedzieć z absolutną szczerością, że coś jest „zajebiste”, albo „słabe”. W dzień rozmowy, na „Zerwie” jest też jej najstarsza córka Agnieszka i wnuczek Jaremi, z którego Bogna jest bardzo dumna. Za barem stoi syn Michał, a jej najmłodsza córka Bianka przygotowała dla gości ścianki pyszne brownie. To naprawdę rodzinne miejsce, zresztą Bogna sama nazywa je „drugim domem”. Między łykiem kawy, a kęsem czekoladowego ciasta, zaczyna się nasza rozmowa. Od tego co zawsze. Kiedy i dlaczego zaczęła się wspinać. Posłuchajcie…

Wspinaczkowe lata 80.

W pierwszej wersji Bogna nie miała być wspinaczem, tylko grotołazem. Kurs jaskiniowy zrobiła jeszcze w liceum. Dzięki grotołazom miała okazję pierwszy raz wspinać się w kamieniołomie w Sobótce. Jej zainteresowania zaczęły skupiać się w tym kierunku, ale brakowało jej jeszcze pewności czy jest to właściwa droga. Na ostateczną decyzję wpływ miał jej przyjaciel Jasiu „Paker” Krajewski. Wiąże się z tym, jak wspomina moja bohaterka, zabawna historia. – Dostałam za maturę od mojego taty cały sprzęt jaskiniowy, który kosztował ciężkie dolary czarnorynkowe. Pojechałam z tym całym szpejem z jaskiniowcami w Tatry. Wszystko zostawiłam na bazie w Kirach, gotowa do podboju jaskiń. Wtedy, zupełnie niespodziewanie, Jasiu zaprosił mnie na jedną drogę na Mnicha, na „Stanisławskiego”. Poszłam z nim na tą drogę, ale nie przeszłam jej niestety klasycznie, bo to była szóstka, zbyt trudna jak na moje umiejętności. Ale tak mi się spodobała ta przygoda i samo wspinanie, że olałam te jaskinie! Po nowiutki sprzęt już nie wróciłam, zostawiłam go w bazie. Dopiero po jakimś czasie go odzyskałam, sprzedałam i zaczęłam już tylko się wspinać i to było super – wspomina Bogna.


Kolejne lata to ogromne sukcesy wspinaczki. W latach 80. w Polsce nie było jeszcze ścianek wspinaczkowych, więc Bogna dużo wspinała się w skałach, traktując to jako najlepszy trening. Taka filozofia przyświeca jej do tej pory. – Bardzo chciałam się wtedy wspinać. Do tego byłam uparta i skupiona na celu, więc bardzo się rozwinęłam. Nie uprawiałam nigdy ułomnego treningu na chwytotablicy czy campusie, tylko praktykowałam wspinanie do upadłego od świtu do nocy. Bardzo dużo dał mi mój pierwszy wyjazd na Frankenjurę. Kultowi warszawscy wspinacze nauczyli mnie wtedy, czym jest patentowanie dróg i trening. Do tej pory wspinałam się głównie w Sokolikach, gdzie panowała idea czystości stylu – wędkowanie i patentowanie było surowo potępiane. Przez ten miesiąc na Franken zrobiłam przeskok z VI.1+ na VI.3+. To bardzo zaważyło na moim wspinaniu – opowiada wspinaczka.

W krótkim czasie Bogna stała się wspinaczkową liderką na Dolnym Śląsku i w połowie lat 80. poprowadziła jeden z klasyków Gór Sokolich, czyli rysę „H/2” VI.2+ na Sukiennicach. W roku 1987 zrobiła pierwsze, kobiece przejście jednej z najtrudniejszych dróg rejonu – „Znikającego Punktu” VI.3+/4. Co ciekawe, obie drogi po tych przejściach zostały zdegradowane. Jej zainteresowania wspinaczkowe przenosiły się również w polskie wapienie. Dwa lata po ,,Zniku” Bogna poprowadziła ultra klasyk Doliny Bolechowickiej – „Filar Abazego” VI.3+. Warto zaznaczyć, że walczyła o pierwsze przejście kobiece tej drogi ze świetną wspinaczką Iwoną Niemiec. Rok później zrobiła drogę jeszcze bardziej wymagającą „Wódko, Pozwól Żyć VI.4+” na Cimach, co czyniło z niej „przez chwilę” liderkę wśród polskich wspinaczek. Oprócz tego, Bogna reprezentowała kraj w rożnych, międzynarodowych zawodach wspinaczkowych. W 1989 roku zajęła, m.in. 11 miejsce w Pucharze Świata Bardonechia, gdzie pokonała wielu utytułowany zawodników. Była w szczycie formy. Ze wspinaczkowymi znajomymi jeździła również wspinać się do modnego wówczas czeskiego Aderszpachu. Ostatnią trudną drogą, którą patentowała przed zajściem w ciążę był „Kochanek z Czeremchowej” VI.5, który mimo zaawansowanych prób nie chciał puścić.


Spacerki na murek

Początek lat 90. to czas przestoju w jej wspinaniu. Dwukrotne macierzyństwo wstrzymało jej karierę na całe cztery lata. Bogna skupiła się wtedy na rodzinie. Zresztą w tych czasach, wycieczka z dwójką małych dzieci w skały była abstrakcyjna. – Nie wspinałam się w żadnej z ciąż, bo po prostu się bałam, ale po pierwszym porodzie czułam się w formie i chciałam szybko wrócić do wspinania. Niestety, to nie były takie czasy, że można było wziąć dziecko i pojechać z nim w skały. Znaczy byłyby, gdybym była odpowiednio zaopatrzona i miałabym uświadomione, że tak można robić. Teraz dziewczyny mają o wiele łatwiej w tej kwestii i jest to dużo bardziej dostępne. Jak urodziła się Agnieszka nie mieliśmy samochodu, więc przestałam się wspinać regularnie, bo dojazd w skały z małym dzieckiem był utrudniony. Czasem gdzieś się pojechało i nie było to łatwe. Nie było jeszcze sztucznych ścian, więc korzystałam z tego co było dla mnie dostępne – wspomina wspinaczka. – Co niektórzy koledzy mogą pamiętać, jak chodziłam z małą Agnieszką w głębokim wózku, na murek grabiszyński. Wprawiałam w tym w osłupienie wspinaczy, którzy tam trenowali. Ci, którzy mnie nie znali widzieli, że przyszła sobie na murek jakaś kobita z wózkiem. A ja zakładałam buty wspinaczkowe i robiłam wszystko co się da – trawersy, drogi, buldery. Wszystkim kopary opadały. Przez ciążę nie spadła mi forma. Została mi dobra technika i silne palce. Gorzej było z wytrzymałością, ale na murku nie była ona potrzebna, więc potrafiłam robić trudne rzeczy – dodaje.

Mocna mama w skałach

W skały wróciła w roku 1995, silna jak nigdy i zdeterminowana. Najchętniej jeździła na Podzamcze, gdzie ceni tamtejsze drogi za długość i ciągowy charakter. Właśnie tam Bogna rozpoczęła pierwszy, mocny sezon i przeszła w końcu drogę „Kochanek z Czeremchowej” VI.5, patentowaną jeszcze przed narodzinami dzieci. W szczycie formy zrobiła jeszcze dwie kolejne „sześć piątki”: „Mandalę życia” oraz „Jądra ciemności”. Ogromną moc pokazała na swojej życiówce – „Kochanku z Oporowskiej” VI.5/5+. Kolejną trudną drogą w jej karierze była techniczna dziurkowa „Ommadown Direct” VI.5 na Gołębniku, „Wzlot” VI.5 na Pochylcu oraz „Warianty Emila Kaczadze” VI.4+ na Murze Pokutników w Dolinie Bolechowickiej. Bogna wspinała się też w granitowych Górach Sokolich, robiąc tam ponownie najtrudniejsze przejście kobiece, czyli „Znikający Punk” VI.4+. Będąc w wysokiej formie zrobiła również kilka dróg o wycenie 7b+ on-sightem – stylem, który ceni najbardziej.

Za kulisami tych wspinaczkowych sukcesów, Bogna była oddaną mamą dwójki dzieci. Te, często towarzyszyły jej podczas wyjść w skały. Agnieszka i Michał wymagajali od niej sporo opieki, mimo tego na wspinanie zawsze znajdowała czas. – Z dziećmi jest tak, że jak je masz, to sobie mega organizujesz czas – musi być tak zorganizowany, żeby wszystko udało się zrobić. Wtedy, wbrew pozorom wydaje się, że masz tego czasu mniej, a tak naprawdę, dzięki organizacji jest go więcej. Miało się dzieci i trzeba było je obrobić, na przykład wyprać im pieluchy, bo przecież wtedy nie było pampersów, przynajmniej przez pierwsze lata. Potem te pieluchy trzeba było wyprasować, przygotować dzieciom jedzenie, bawić się z nimi… To było tak mnóstwo rzeczy, a jakoś był czas i dało radę się wspinać – wspomina Bogna.

 

Kiedy dzieci były trochę starsze, a ona chciała się wspinać, to zostawiała je pod opieką ich dziadka. Ale przeważnie starała się zabierać je ze sobą. – Od zawsze przyjaźnię się z Iwoną Gronkiewicz, a kiedy obie zostałyśmy mamami, to trzymałyśmy się jeszcze mocniej. Co jakiś czas jechałam do niej w odwiedziny i mieszkałam w jej w domu. Rano pakowałyśmy plecaki i razem z naszymi dzieciakami jechałyśmy pod Kraków się wspinać. Zabierałam też dzieci w Sokoliki, bo to było najbliżej. Uczyły się tam świetnie trzymać równowagę ciała, dzięki chodzeniu po tych wszystkich głazach. Wspinałam się też często z Elizą Czerwińską (obecnie Kugler przy. red) na Cimach na Podzamczu. Pamiętam sytuację, kiedy Eliza zagadywała moje dzieci, albo pokazywała muszelki i obiecywała, że jak będą grzecznie i cicho siedziały to dostaną jakiś prezent. Raz była sytuacja mrożąca krew w żyłach. Wspinałam się, a dzieci niepostrzeżenie poszły sobie od tyłu na Wielką Cimę. W pewnym momencie patrzę, a oni siedzą na karimacie nad czeluścią 25 – metrów pionu! Serce mi stanęło i krzyknęłam do nich, żeby się nie ruszały, a potem pędem pobiegłam do nich na górę. Były takie trochę niedopilnowane te dzieci w tych skałach. Ale przeżyły. Ktoś z boku powiedziałby: „wyrodna matka, prawie dzieci zabiła, a ona się wspina!”. Ale nam wspinaczom, to jest potrzebne jak powietrze… – opowiada moja rozmówczyni.


Czas dla rodziny

Po 1997 roku wspinaczka nadal jeździła w polskie skały, ale dużo więcej czasu spędzała na rodzinnych wyjazdach, do zagranicznych rejonów. Wspinała się sporo w Rodellar, Alicante, Kalymnos i we Włoszech. W skały jeździła z zaprzyjaźnionymi rodzinami wspinaczkowymi, bo wtedy dzieci mogły się razem bawić, a rodzice wspinać. W międzyczasie została również instruktorką wspinaczki Polskiego Związku Alpinizmu oraz trenerką II stopnia o specjalności sportowej. Kiedy miała już uprawnienia zaproponowano jej, aby w zastępstwie za innego instruktora, prowadziła zajęcia wspinaczkowe dla studentów Uniwersytetu Wrocławskiego. Po pierwszym semestrze zajęć Bogna wpadła na pomysł, aby rozbudować prowizoryczną ścianę i zrobić z niej profesjonalne miejsce do treningu. Dzięki jej uporowi na mapie Wrocławia w 2001 roku pojawiła się, jedna z pierwszych ścian na Dolnym Śląsku – „Zerwa”.

 

Ścianka była przez wiele lat kuźnią talentów i organizatorem zawodów wspinaczkowych. Bogna przez ten czas wytrenowała setki wspinaczy, w tym wielu mocnych zawodników, wspinających się na wysokim poziomie. Własna ścianka sprawiła, że spędzała na niej całe dnie. W tym czasie jej dzieci chodziły już do szkoły, więc czasami po lekcjach szły „do mamy” na panel. Po odrobieniu lekcji mogły się wspinać. Rodzeństwo próbowało swoich sił w różnych ściankowych formacjach, ale to Agnieszka miała do tego wrodzony talent. Bogna szybko to wychwyciła i tak zaczęła się ich wspólna przygoda w roli córki – zawodniczki i mamy – trenerki. – Moje dzieci musiały się wpinać. Michał nie załapał bakcyla, miał inne zajawki i poszedł bardziej w muzykę, ale Agnieszka została we wspinaniu i miała duże osiągnięcia. W wieku 11 – lat była już mistrzynią Polski juniorów we wspinaczce na czas. Kiedy zaś miała 16 lat wygrała na jednej drodze z ówczesną mistrzynią świata Edytą Ropek. Pamiętam, że na tych zawodach była dziwna atmosfera, jakby przeczuwano, że Aga może wygrać i próbowano ją jakoś zestresować. Chciano ją na przykład zdyskwalifikować za to, że weszłam na chwilę do strefy. 16 – letnią małolatę chcieli wyeliminować! – wspomina w emocjach Bogna. – Jeśli zaś chodzi o nasze relacje, jako trenera i ucznia to były trudne. Było dużo łez, bo jestem ambitna i sporo wymagałam od Agnieszki. Przejmowałam się jej startami w zawodach i osiągnięciami. Równolegle trenował ją też Marek Pobran, a ja zajęłam się w pewnym momencie, bardziej organizowaniem wyjazdów i jeździłam na zawody. To było super. Zawiązała się wtedy ekipa nastoletnich wspinaczy, w której byli sami dobrzy zawodnicy z Agą na czele. W 2007 roku wystartowałyśmy nawet razem na Pucharze Polski na wrocławskim rynku, gdzie córka mi dołożyła – dodaje z uśmiechem wspinaczka.

 

Bogna została mamą po raz trzeci, kiedy jej dzieci były już nastolatkami i tym razem szybko wróciła do wspinania. – Kiedy urodziła się Bianka, mieliśmy z moim partnerem, już nie z mężem, bardzo dobrą sytuację finansową. On ma też fioła na punkcie wspinania i w ogóle sportu, więc generalnie z Bianką jeździliśmy od samego początku wszędzie, co było nierealne te kilkanaście lat wstecz. Jak miała dwa miesiące, to pojechaliśmy z nią na narty w rejonie Arco. Zima była ciepła, więc w ostatni dzień zjechaliśmy z gór i wspinaliśmy się z nią w znanym ogródku skalnym Masone. Wtedy miałam też już swoją własną sztuczną ścianę, więc mogłam zabierać Biankę ze sobą do pracy i na treningi. Pamiętam, że jak miała trzy miesiące, to akurat robiliśmy na „Zerwie” remont, wiec wieszałam ją na rusztowaniu, na takim foteliku dla niemowląt i się tam huśtała. Wtedy już była inna sytuacja, taka jak jest teraz, że ludzie mają samochody lepsze i gorsze, fajne wózki, pampersy, więc jak tylko oboje chcą to jadą i się wspinają – opowiada moja bohaterka.

W życiu nie wolno się poddawać!

Kilka lat temu, w 2013 roku, Bogna miała poważny wypadek w Sokolikach, który mocno wpłynął na jej życie. Instruktorka prowadziła tego dnia kurs na tylnej ścianie Sukiennic, a konkretnie na drodze „Rój Hektora”. Droga startuje ze skalnej półki, na którą wchodzi się łatwym terenem. Niestety tego dnia padało i Bogna poślizgnęła się na mokrej od deszczu skale, spadając z około 8 metrów na głazy. – Na szczęście miałam na sobie plecak, ale niestety nie miałam kasku. Dlatego tylko lekko uszkodziłam kręgosłup, ale nabawiłam się też krwiaka w mózgu – efekt jak udar – amnezja i musiałam się wielu czynności uczyć od nowa, na przykład chodzenia, wspinania się na palce, prowadzenia samochodu. Najciekawsze w tym wszystkim było właśnie, to wspinanie się na palce, bo nie umiałam sięgnąć po rzecz na wysokiej półce, po którą dawniej normalnie sięgałam. Któregoś razu spytałam się rehabilitantki, wspaniałej Basi Żółtak, która codziennie do mnie przyjeżdżała, dlaczego nie mogę sięgnąć. Pokazałam jej moje nieudolne próby i zapytała „Czemu nie stajesz na palcach?”. Moje ciało zapomniało tak podstawowej czynności – dla każdego, a dla wspinacza najbardziej. Rehabilitowałam się przez około cztery miesiące, a potem było mi już łatwiej, bo zaczęłam się wspinać. Chodzenie po „trójkach” było najlepszą rehabilitacją – wspomina Bogna. – Niestety moja forma wspinaczkowa jest obecnie bardzo słaba, po wypadku bardzo poszła w dół, bo teraz nie mam czasu, żeby się wspinać. Wiek, wypadek, praca, to wszystko się składa na to, że mam słabą formę. Po wypadku miałam taki moment, że zrobiłam 7a+ w Leonidio, ale to był mój max, przedtem było dużo lepiej. No i zajmuję się jeszcze moim wnuczkiem Jeremim, zobaczymy czy będzie niego wspinacz, póki co widać, że ma silny core, bo potrafi jeździć bez trzymanki na roombie – podsumowuje z uśmiechem.

Bogna z wnuczkiem Jeremim na rodzinnym wyjeździe w Paklenicy w 2021 roku (fot. arch. rodzinne)

 

Pod koniec roku 2020, spotkało ją kolejne, niespodziewane wydarzenie. W grudniu Uniwersytet Wrocławski nagle wypowiedział umowę dzierżawy „Zerwy”, w którą przez 20 lat włożyła całe swoje serce. Sytuacja była ciężka również z uwagi na czasy pandemii, a przeniesienie ścianki w inne miejsce, w tak krótkim czasie było ogromnym wyzwaniem finansowym. Niestety uczelnia odrzuciła każdy wniosek z prośbą o przesunięcie terminu wypowiedzenia. – Miałam różne doły w życiu, jak na przykład koniec umowy „Zerwy”, ale nie zamykałam się w sobie, nie płakałam tylko napierałam. Ostro się wtedy zmobilizowaliśmy i razem z moją córką Agnieszką i jej przyjaciółmi otworzyliśmy ściankę w nowym miejscu – relacjonuje Bogna. Obecnie ścianka mieści się na ulicy Szczecińskiej we Wrocławiu i oferuje wszystko co potrzebne wpinaczom na każdym poziomie zaawansowania.

 

 

„Zerwa” to bez wątpienia miejsce, w które Bogna włożyła całe swoje serce, jednak nie jest to jedyna ścianka wspinaczkowa, w którą zainwestowała swój talent i zaangażowanie. Kilka lat temu podjęła się przygotowania sztucznej ściany dla wspinaczy w centralnej części Polski. Przez kilka miesięcy w roku dużo czasu spędzała w Łodzi oddalonej o ponad 200 km od jej rodzinnego Wrocławia. Wspólnie z córką Agnieszką i prywatnym inwestorem stworzyli tam świetną sportową ścianę wspinaczkową w Zatoce Sportu na kampusie Politechniki Łódzkiej. Jest to obiekt przygotowany do organizowania zawodów rangi mistrzostw Polski czy Europy. – Jednak ta współpraca nie trwała długo. Po roku właściciel ścianki pożegnał się ze mną i Agnieszką, postanowił sam prowadzić ścianę przy pomocy naszych pracowników. Ale życie pisze swój scenariusz. Ścianka zyskała nowego właściciela, czyli Politechnikę Łódzką, która ogłosiła konkurs na operatora swojego rewelacyjnego obiektu. Udało mi się ten konkurs wygrać. I tak wspólnie z łodzianinem Emilem Palenicą od roku tworzymy „Fabrykę Wspinania”– relacjonuje Bogna.

 

 

 

 

Obecnie łódzka „Fabryka” jest jedną z bardziej profesjonalnych ścian w Polsce. Ma wszystko – świetną siedemnastometrową mocno przewieszoną ścianę do prowadzenia, standard do speeda oraz od niedawna boulderownię typu competition wall. A wszystko to w najwyższym nowoczesnym standardzie w estetycznym budynku właściwie ogrzanym i nawet klimatyzowanym. – Spełniają się tutaj moje marzenia. Mogę organizować mistrzostwa Polski, a nawet będziemy za kilka tygodni organizować Akademickie Mistrzostwa Europy we Wspinaczce w ramach European University Games. A moja szesnastoletnia córka Bianka musiała trochę wcześniej wydorośleć, ponieważ niestety często zostaje sama w domu. Nasza ściana we Wrocławiu jest miejscem ze wspaniałym klimatem. To miejsce spotkań wspinaczy, ściana jest przestrzenna i wysoka niestety nie posiada odpowiedniej wysokości, żeby zbudować tam np. standard do biegania. „Fabryka”, to miejsce, w którym mogę robić to co mnie bardzo kręci, czyli organizować zawody wysokiej rangi – podsumowuje wspinaczka.

 

Dzieci dorastają wspinanie zostaje

Ponad trzydzieści lat łączenia wspinania z macierzyństwem, wiąże się z ogromnym doświadczeniem życiowym. Bogna wychowała w skałach trójkę dzieci i każde z nich w większym lub mniejszym stopniu się wspina. Ciekawi mnie zatem, jak moja rozmówczyni patrzy na tą całą sytuację z perspektywy czasu. Wniosków jest na prawdę dużo. Pierwszy nie pozostawia złudzeń. – Dla szczęścia dziecka, matka też musi być szczęśliwa. Nie może być tak, że matka porzuca siebie i swoje zainteresowania, kiedy rodzą się dzieci, bo potem dziecko będzie już miało 10 lat i powie „no cześć matka, ja tu mam swoich znajomych”. I okazuje się, że ta matka żyje tylko dla niego i będzie czuła pustkę w życiu – opowiada.

W trakcie rozmowy pojawia się również wątek radzenia sobie z ogromną zmianą w życiu, jaką jest macierzyństwo. – Mam takie cechy charakteru, że jestem bardzo uparta i w momencie, kiedy bardzo chcę coś robić, to nie czuje głodu ani zmęczenia. Jak mi bardzo zależało na czymś, to potrafiłam jechać całą noc, spać chwilę i rano funkcjonować na pełnych obrotach. Nie jestem z tych osób, które się poddają, tylko szukają rozwiązań. Myślę, że to cecha wszystkich wspinaczek. Muszą mieć silną osobowość, żeby w ogóle funkcjonować w tym świecie, do niedawna zdominowanym przez mężczyzn. Bardzo dobrym przykładem jest obecnie Olga Niemiec, która według mnie jest kobietą – harpagonem: ma dwójkę dzieci, jest świetnym routsseterem na światowym poziomie, a jak się wspina! Ale tak to jest, że te kobiety, które się wspinają, to nie są ciepłe kluski! – dodaje Bogna.

Ciekawi mnie również, jak moja bohaterka podchodzi do kwestii spadku formy, jest w końcu doświadczoną trenerką i sama ma rożne przeżycia. – Moja forma wspinaczkowa od zawsze przypomina sinusoidę, ale ja sobie radzę z takimi rzeczami, a spadek formy nie jest u mnie rzeczą trudną. Godzę się z tym, że mogę mieć gorszą formę, to jest kwestia zaakceptowania siebie. Kiedy byłam młoda mamą nie miałam z tym specjalnych problemów. Myślę, że dobre wspinaczki tak sobie z tym właśnie radzą, ale zwykłe dziewczyny mogą mieć z tym problem. Dużo zależy od ich osobowości czy są w stanie to zaakceptować czy się poddadzą i odpuszczą dalszy rozwój wspinaczkowy. Myślę też, być może na wyrost, że często jest tak, że dziewczyna zakochuje się w chłopaku, który „widzi tylko chwyty” i dla niego też zaczyna „widzieć tylko chwyty”. Tylko, że potem, kiedy pojawia się dziecko, szuka wytłumaczenia dlaczego nie może dojść do formy. Przychodzi na ścianę, coś jej nie wyjdzie i do razu się załamuje. I wtedy trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie czy wspinasz się dla siebie i to lubisz, czy wymyśliłaś sobie, że to jest w jakiś sposób zaistnienie w towarzystwie twojego partnera. Może też tak być, że wspinanie staje się pasją, ale potem tą pasją staje się dziecko. Sytuacje są różne, ale we wszystkich chodzi o osobowość, a nie o aktualną życiową rolę – zauważa moja rozmówczyni.

 

A co z ambicjami wspinaczkowymi mamy? – dopytuję. – Często zdarza się, że mama czuje napinkę na wspinanie, a nie zawsze się da. Dobrym przykładem jest jedna z polskich wspinaczek, która miała bardzo duże ambicje, sporo trenowała, ale nie szły za tym wyniki, właśnie przez to, że miała za dużą napinkę. W momencie, kiedy urodziła dziecko system wartości jej się zmienił i przestała odczuwać presję, bo myślała o obowiązkach związanych z dziećmi. Włącza się większy luz w głowie, że to wspinanie nie jest już najważniejsze. I to właśnie ten, w miarę, psychiczny luz pozwala, że twoja fizyczna i techniczna idealność przekłada się na to, że zaczynasz się super wspinać. Takich przypadków jest wiele – wyjaśnia.

Nasza rozmowa pomału dobiega końca. Bogna, zawsze w biegu, zaczyna zaraz lekcję wspinania dla początkujących. Pytam więc jeszcze o patenty dla młodych mam. – Po pierwsze, jeśli jest możliwość to karmić naturalnie jak najdłużej się da. Sama karmiłam dziecko do piątego roku życia i jest to ogromna wygoda! Po drugie fajnie, żeby się skumały z innymi mamami i jeździły w skały ekipą. Najlepiej wspominam moje macierzyńskie wyjazdy, kiedy jeździłyśmy z Iwoną i znajomymi z Gdańska. Wieczorami piliśmy winko, a dzieci w skałach były dopilnowane i bawiły się razem. Znalezienie fajnej ekipy nie jest trudne, bo teraz dużo rodzin się wspina. I polecam też chodzenie na sztuczne ściany, bo jest tam całe spektrum dróg. Dzieciństwo w skałach to jedna z lepszych rzeczy jakie można dać dziecku. Dziecko się socjalizuje wśród wspinaczy, spotyka tam inne dzieci, nikogo się nie boi, jest otwarte i rozwija się fizycznie. Plusów jest dużo… – kończy rozmowę Bogna.


Autor tekstu: Agata Kajca (mama w skałach)
https://www.facebook.com/mamawskalach (zapraszam do polubień i śledzenia fanpage) 🙂

Wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Bogny.
Zdjęcie główne: Bogna podczas jednego z wyjazdów w skały (fot. arch. prywatne)

 

Jeśli macie chęć wesprzeć moje działania w sieci to możecie to zrobić kupując mi kawę: https://buycoffee.to/mamawskalach


Artykuł powstał na podstawie autorskiego wywiady z Bogną przeprowadzonego w marcu 2022 roku. W trakcie pisania korzystałam również z wywiadu Andrzeja Mirka „Bogna Jakubowicz. Pierwsza dama Polskiej Wspinaczki, który ukazał się w magazynie GÓRY nr 5 (204), maj 2011, oraz fragmentów artykułu „Historia Kobiecego Wspinania” Rafała Nowaka, który ukazał się w „Magazynie Górskim” nr 30, kwiecień 2005.


Zachęcam też do przeczytania wspinaczkowych historii innych rodzin, które znajdują się w zakładce „Wywiady” 

 

 

 

 

 

 

Podobne artykuły

Skomentuj