Bouldering z dziećmi w Fontainebleau

Francuski rejon Fontainbleau to wyjątkowo popularny kierunek wspinaczkowych rodziców. Bezpieczeństwo i wygoda to dwa główne argumenty przemawiające za tym miejscem. Połączenie tych dwóch kwestii prawie zawsze daje rodzicom szansę na udany urlop. Font to miejsce, które zdecydowanie jest „fit for family”. Coraz częściej przekonują się do niego także rodzice, którzy wspinają się głównie z liną.

Dlaczego Fontainebleau?

Pojawienie się drugiego dziecka ograniczyło nasze wyjazdy w skały. Chociaż właściwie można powiedzieć, że brutalnie je przerwało. Do tej pory ze starszą córką jeździliśmy tylko na linę i ogarnięcie takiego wspinania z dwójką dzieci wydawało nam się sporym wyzwaniem. Nie mówiąc już o dłuższej podróży samochodem. Pomysł podrzucili nam znajomi, którzy mieli już przetestowany wyjazd do Francji z niemowlakiem i na dodatek planowali kolejny wypad, tym razem z półtorarocznym już dzieckiem. Jak wiadomo bouldering to krótkie wstawki, a że nie potrzebujesz partnera do asekuracji to i łatwiej zmieniać się w opiece nad dziećmi. Możesz w każdej chwili zejść z balda i pomóc maluchowi w naglącej potrzebie (czyt. kupa, siku, jestem głodna, chce skakać, pokolorujemy, itd. itp.) Nie jest to takie proste, kiedy jest się uwiązanym na linie kilka metrów nad ziemią. Głód wspinania w skałach po prawie dwuletniej przerwie dał  się nam we znaki i postanowiliśmy skorzystać z okazji. Połączyliśmy siły i wspólnie wybraliśmy się na dwutygodniowy wyjazd na baldy pod Paryż.

Dojazd i logistyka na miejscu

To co najbardziej nas zachęciło, to sprawdzony przez znajomych sposób dojazdu do Fontainebleau. Polega on na tym, że mamy lecą z dziećmi samolotem a ojcowie wyjeżdżają odpowiednio wcześniej samochodami z całym dobytkiem, bagażami i crashami. Dzięki temu nie męczymy siebie i dzieci kilkunastogodzinną podróżą autem i możemy zabrać wszystkie potrzebne graty. Tym sposobem mamy od razu auta do poruszania się między rejonami, co bardzo ułatwia logistykę na miejscu. Air France obsługuje bezpośrednie loty z lotniska Fryderyka Chopina w Warszawie do CDG Paryż. W związku z tym, że potrzebujemy tylko bagaż podręczny, to cena biletów jest bardzo przystępna. Dodatkowo w ramach biletu bez problemu można zabrać wózek dziecięcy, który oddajemy dopiero przy wejściu do samolotu, co bardzo usprawnia poruszanie się po lotnisku. Ojcowie odbierają nas z portu w Paryżu i stamtąd czeka nas jeszcze trochę ponad godzinę jazdy do zakwaterowania w wynajętym domu w Le Vaudoué.

Dojazd z Le Vaudoue do parkingów w obrębie Des Trois Pignons, zajmuje od 5 do 20 minut autem. Podejście z parkingu pod sektory ma podobny czas. Miejscowość ta leży na skraju Des Trois Pignons, czyli obszaru stanowiącego południowo zachodnią część Parku Narodowego Fontainebleau (Foret Domaniale Fontainebleau) i jest świetną bazą wypadową do wszystkich rejonów wspinaczkowych tam leżących. 

Poruszanie się z dziećmi

Jak wspomniałam wyżej podejście pod skały z parkingu zajmowało, zależnie od rejonu do 20 minut i mam tu na myśli poruszanie się rodziców obładowanych plecakami, crashami, za rękę z czterolatką i niespełna roczniakiem w joggerze.

Des Trois Pignins słynie z unikatowych wydm pośrodku lasu (rejon Cul de Chien), w tym miejscu teren do przebycia jest bardzo piaszczysty i zdecydowanie przydaje się wózek typu jogger z dużymi kołami.  Nam sprawdził się już kolejny raz w trudnym terenie Chariot Cross Thule (to nie jest reklama choć polecam z całego serca 😉). Znajomi mieli zwykłą spacerówke i tam gdzie nasz wózek toczył się lekko, oni musieli przepychać ją po piachu. Też nie było to jakimś wielkim problemem, ale jednak troszkę sił musieli stracić. 

Inną trudnością była czasem konieczność przeniesienia wózka nad skałą i większymi korzeniami, czy podniesienia go nad uskokami ścieżki albo odnajdywanie przejścia w labiryncie skał. 

Długość dojścia od parkingu miała czasem decydujące znaczenie, bo o ile dziecko w wózku nie jest dużym ograniczeniem, to kilkulatka mająca ten dystans pokonać na nogach już tak. Często kończyło się to pytaniem „tata, weźmiesz mnie na barana?” i plecak taty lądował na i tak już bardzo objuczonym wózku z synem.

Paryskie wakacje czas start!

Topo

Żeby dotrzeć pod skały korzystaliśmy z przewodnika Jingo Wobbly Fontainebleau Fun Bloc Escalade – Bouldering. Google dobrze nawiguje na nazwy parkingów zaznaczone w książce. Czasy podejścia są wiarygodne, każda ścieżka oznaczona jest jako przyjazna/nieprzyjazna dla wózka, a poza tym zaznaczone są też miejsca piknikowe niezłe na większy obóz z dziećmi. Dobrze też pokazuje rozmieszczenie skał w przestrzeni – głazy mają swoje nazwy i numery na planie przestrzennym, które potem można odnaleźć na zdjęciach z zaznaczonymi drogami. Nie ma jednak co ukrywać, że w dużej mierze polegaliśmy po prostu  na znajomych, którzy odwiedzali Fontainebleau już kilka razy i dobrze znali  odpowiednie miejscówki dla dzieci.

Niecenionym źródłem informacji o drogach, trudnościach, ilościach przejść, patentach i z bazą filmów z przejściami jest strona https://bleau.info/.

W porównaniu z książkowym topo ma bardziej aktualne wyceny dróg. Praktycznie każdego wieczoru na wyjeździe siadaliśmy przy laptopie i oglądaliśmy przejścia interesujących nas dróg z rejonu do którego mieliśmy jechać następnego dnia.

Charakterystyka rejonu 

Na tym wyjeździe skupiliśmy się na lesie Des Trois Pignons. Z jednego parkingu Noisy-sur Ecole można było dojść w kilka różnych rejonów niewiele oddalonych od siebie a oferujących całą masę różnorodnego wspinania. Parking był ogromny i cieszył się wielką popularnością, o czym przekonaliśmy się w pewien czwartek, który okazał się być początkiem długiego weekendu Francuzów. Przyjeżdżając ok godz. 12 nie było już szans zaparkować. Des Trios Pignons to miejsce idealne nie tylko na bouldering, ale i biegi trailowe czy trekking, więc chętnych była masa. 

Dla dzieci to też naturalny plac zabaw. Bardziej piaszczyste strefy robiły za piaskownicę. Zawsze mieliśmy ze sobą zabawki do piachu. Łopatki, foremki, sitka i wiaderka sprawdzały się idealnie. 

Jedną z ulubionych zabaw mojej córki było wynajdowanie niskiej skałki i skakanie z niej na crasha (warto dobrze przemyśleć ilość crashy do zabrania 😉). Pozwalało to na dłuższą chwilę zająć jej uwagę. Poza skakaniem lubiła po prostu wspinać się na niższe skałki, ale oczywiście nie w ramach wytyczonych dróg czy obwodów, a po prostu wchodzić po swojemu. Czasami robiła to naszą z pomocą, a innym razem w formie zabawy. Zapewniało mi to dodatkowe ćwiczenia z przybloku – znacie ten motyw, kiedy trzymacie skaczące dziecko jedną ręką, a w drugiej trzymacie młodsze ;).

Charakterystyczne dla Fontainebleau są tzw. obwody (circuits). Trzeba zaznaczyć, że są rozumiane inaczej niż byśmy się spodziewali. Circuits to po prostu grupa dróg ponumerowanych w kolejności i odpowiednim kolorze, które razem tworzą obwód o danej trudności. Najłatwiejsze były żółte i pomarańczowe (przedziały dwójkowo trójkowe), trudniejsze niebieskie (czwórkowe), czerwone drogi odpowiadały trudnościom od ok. 5a do 6c. A po numerach łatwo było się zorientować w topo przy której skale jesteśmy. 

To co dzieci lubią najbardziej… (fot. E. Zapart)

Koszty

Trzeba przyznać, że nie był to najtańszy wyjazd. Przeliczając na złotówki, koszt wynajmu całego domu na 2 tygodnie to ok 8000 zł. Oczywiście na Airbnb można było znaleźć tańsze opcje, ale akurat w interesujących nas datach, ta była dla nas najdogodniejsza – wynajęliśmy dom z dużym ogrodem. Wydatki na miejscu ok 2600 zł na rodzinę. Paliwo na dojazd, poruszanie na miejscu, miejskie parkingi, noclegi w trasie kolejne 2600 zł. Bilety lotnicze 1300 zł. Cały wyjazd wyniósł nas w przedziale 5000-6000zł na osobę dorosłą. Pewnie można było zaoszczędzić więcej na zakupach, kupując większość półproduktów obiadowych w Polsce, bo prawie codzienne zakupy w supermarkecie i dojazd do niego  (najbliższy Intermarché oddalony o 10min jazdy od Le Vaudoué – w Milly-la-Forêt) dołożyły swoje.

Dni restowe 

Dni restowych mieliśmy więcej, niż byśmy chcieli. Wynikało to głównie z kapryśnej i deszczowej pogody w pierwszym tygodniu. Oczywiście należało odwiedzić w tym czasie Paryż i odhaczyć wieżę Eiffla. Super atrakcją dla dzieci (i nie tylko) jest paryskie oceanarium. Było głównym celem naszej wycieczki do Paryża. Świetną sprawą są też zdobione karuzele niczym z wesołego miasteczka spotykane na ulicach czy skwerach. Kilka razy odwiedzaliśmy samą miejscowość Fontainebleau. Warto pospacerować po przypałacowych ogrodach. To tu przez wiele wieków mieściła się rezydencja królewska, a lasy Fontainebleau stanowiły zaplecze łowieckie króla. 

W paryskim oceanarium

 

Królewska rezydencja

Na próżno szukaliśmy w Google placu zabaw w Fontainebleau. Najlepszym rozwiązaniem było zapytanie miejscowych. Ochrona parku pałacowego zaprowadziła nas do parku z całkiem przyzwoitym placem. Mój mąż dodał jego lokalizację w Google dla potomnych. Może się komuś z Was się przyda: https://maps.app.goo.gl/cBQg9ThVwuhYqY747

Dobrym pomysłem jest po prostu trekking w lasach Fontu. Ja wybrałam się na małą wycieczkę biegową z joggerem. W ten sposób zrobiłam rekonesans rejonów, do których nie dotarliśmy wspinaczkowo.


Sektory


1. Roche aux Sabots

Rejon położny najbliżej parkingu, bardzo łagodne 5 minutowe dojście, myślę że nawet i dwulatek doszedł by na własnych nogach bez problemu. Podczas długiego weekendu panował mega piknikowy klimat, zjeżdżały się całe rodziny a nawet organizowano urodzinowe imprezy. Pomimo obłożenia nie było problemu ze wstawkami czy dołożeniem się z własnym crashem. Miejsca w bród, by rozłożyć się z kocykiem, hamakiem itd. itp.

Ten rejon ma też specjalną część Enfants czyli skałki z obwodami dla dzieci (tych trochę starszych). 


2. Cul de Chien

Istna plaża w środku lasu. Ok 15 min podejścia z parkingu Noisy.

Końcówka podejścia jak po wydmach, więc podjazd zwykłą spacerówką to niezły trening. Na miejscu raj dla dzieci, ogromna naturalna piaskownica.

Plaża czy buldering? (fot. E. Zapart)

3. Canche aux Merciers

Z Vaudoué czeka nas 15 minut dojazdu. Dojście szeroką, płaską szutrową drogą pod skały z parkingu o tej samej nazwie, zajmowało dosłownie kilka minut. Sektor idealny dla dzieci. Na piaszczystym terenie przed skałami zrobione było boisko do gry, a dzieci z lokalnych szkół przyjeżdżały tam autokarem na zajęcia sportowe. Trafiliśmy również na sporą ekipę Polaków z dziećmi.


4. 95.2

Mieliśmy dwa podejścia do tego rejonu. Za pierwszym razem pojechaliśmy w weekend i nie było już dla nas miejsca na parkingu St. Jerome (20 min jazdy od kwatery). Ciekawe, że ktoś musi kontrolować zapełnianie się parkingów, ponieważ spotkaliśmy się kilka razy z ostrzeżeniami mówiącymi, że parking jest przepełniony. Zaznaczano również, żeby lepiej nie próbować stawać nieprzepisowo pod groźbą mandatu (w wolnym tłumaczeniu).

Wróciliśmy tam w tygodniu i tym razem nie było problemu z miejscem. Dojście do części centralnej sektora zajmowało około 10 minut i wiodło leśnym szutrem, miejscami bardziej piaszczystym. Z kolei do części północnej kolejne kilka minut, pod górę, pomiędzy skałami. Czasem trzeba było podnieść wózek. Tu podobno znajduje się najłatwiejsze 7A w Font  – droga Tim Tim. Chyba rzeczywiście była łatwa, bo obydwoje z mężem zrobiliśmy 😉.

Tim Tim 7A (fot. E. Zapart)

Niektóre niższe skałki bez wytyczonych dróg porysowane były kredą – dzieciaki malowały różne zwierzaki itp. Iza zachęcona rysunkami też poprosiła o kredę i rysowała w okolicy naszego kocyka (a raczej ciocia Ewa rysowała co Iza kazała). Bawiliśmy się też w wymyślanie co nam przypominają skałki i tym sposobem Iza wdrapywała się na ławeczkę skalną, wchodziła na ucho słonia lub myszy, a najbardziej spodobało się jej siadanie okrakiem na skalnego konia. Wybór formacji ogromny także do wyboru do koloru, co tylko dziecko sobie wyobrazi.


5. 91.1

Rejon, w którym spędziliśmy najmniej czasu i nie wspominam go zbyt dobrze. Pewnie decydujący wpływ na moje wrażenia miała pogoda, bo tego dnia było zimno, do 12 stopni i mżyło. Ponadto podejście było strome i jeszcze zgubiłam się w labiryncie skał, przez co ciężko było manewrować tam wózkiem. Aura nie nastrajała optymistycznie i nawet nie zrobiłam tam żadnego zdjęcia. To kolejny rejon oddalony chwilę od Roche aux Sabots. Podchodzi się kilka minut dłużej i pod górę.


6. Cuvier (BAs)

To jeden z dwóch rejonów przez nas odwiedzonych, który znajdował się poza obszarem Des Trois Pignons. Dojazd na parking wcale nie zajmował więcej czasu, dotarliśmy tam w 20 min. To jedna z najwygodniejszych miejscówek, gdzie już z parkingu widzisz skały. Sektor leży w pobliżu ruchliwej drogi, więc chyba dlatego w topo jest ostrzeżenie, że zdarzają się włamania do aut. W związku z tym staraliśmy nie zostawiać niczego wartościowego na wierzchu.

Miejscówka sprawiała wrażenie jakby była plenerowym panelem dla lokalsów. Widzieliśmy całe ekipy młodych ludzi w tych samych koszulkach sekcji wspinaczkowych oraz kolesia, który przyjechał na rowerze z magnezją i ręcznikiem zamiast crashpada i topował po kolei wszystko jak leci.

Ogólnie rejon bardzo przypadł mi do gustu. Formacje były super ciekawe i sporo dróg, nad którymi chciało się pracować. Dla dzieci płasko i bez podejść, ale w tym przypadku bez piachu, wiec zostawało znów skakanie na crasha. Doszło za to zbieranie szyszek oraz patyków i pilnowanie, żeby młodszy się tymi szyszkami nie udławił.

Bardzo ciekawa struktura głazów w sektorze Cuvier (fot. E. Zapart)

7. Isatis

Drugi rejon poza Des Trois Pignos, który odwiedziliśmy. Tu trafiliśmy na początku długiego weekendu Francuzów- święto Wniebowstąpienia 18 maja. Roiło się od kamperów i busów. Znów bardzo blisko parkingu. Kilka korzeni trzeba było pokonać, ale jednak bliziutko. Świetne skały (jak większość tutaj). Ze względu na wolne od pracy dzień, pod skałami przewijało się sporo ludzi i rządził piknikowy klimat. Miejscowy wyga, pan około sześćdziesiątki, wspinał się na boso i sprzedawał wszystkim patenty. Mieliśmy wrażenie, że większość przechwytów na tych drogach znał na pamięć. Różnica językowa nie miała dla niego znaczenia i ochoczo opisywał patenty po francusku.

W tym sektorze jest słynna skała krokodyl. To problem boulderowy za 6a z sit startu, a praktycznie z pleców, gdzie w sumie trzeba zrobić wymyk na skale. Straciłam na to mnóstwo siły, strasznie wkręcający problem. Skończyło się na siniakach na bicepsach i przedramionach. Było blisko, ale nie pykło :).

Iza wspina się na krokodyla (fot. E. Zapart)

Wrażenia i podsumowanie

Paryżanie mają niesamowite szczęście. To byłby istny kosmos, gdyby takie Fontainebleau istniało godzinę drogi od Warszawy. Liznęliśmy tylko namiastkę tego, co ten rejon ma do zaoferowania, a i tak nie starczyłoby mi jednego życia, żeby to przewspinać. Ilość, jakość i różnorodność formacji jest nie do opisania.

Jednak pierwszy wyjazd w skały po długiej przerwie uczy pokory, a wyceny w Fontinebleau uczą pokory podwójnie. Trzeba tu przestawić myślenie i nie skupiać się na trudnościach. Skala wycen jest niesamowicie przesunięta, bo co powiedzieć o połogach wycenionych na 4a -4c gdzie wystartowanie zajmuje całe wieki albo dróg do 5c, gdzie walczysz o życie. Font to w przeważającej ilości drogi z przeraźliwie małymi stopniami (lub bez) i z nieoczywistymi chwytami. Na pewno potrzeba czasu, żeby przyzwyczaić się do charakteru tutejszego wspinania i oswoić się z wyśrubowanymi wycenami.

Kolejną sprawą, która uczy pokory to jak wszyscy wspinający się rodzice wiedzą, zwyczajnie wspinanie z dziećmi. Kolejny raz musiałam sobie przypomnieć, że napinka na wynik, na konkretną drogę, czy nawet posiadanie oczekiwań, co do tego jak to wspinanie powinno wyglądać nie służy niczemu. Bardzo utrudnia czerpanie radości ze spędzania czasu w skałach.

Przy dłuższym wyjeździe narasta zmęczenie i tryb wyprawowy daje się we znaki. Codzienne przygotowanie wszystkich potrzebnych rzeczy na cały dzień biwakowania pod skałą dla dwójki dzieci, zorganizowanie zabaw, odpowiadanie na każdą potrzebę, uspokajanie, karmienie itp. a w tym wszystkim chęć wstawienia się wybrane baldy i podzielenie się wspinaczkowym czasem z mężem w praktyce wychodzi różnie. Zdarzają się kłótnie, niemoc, lekkie kryzysy i trzeba być świadomym że to jest część tej gry 😊. Więcej luzu i umiejętność odpuszczania są tu na wagę złota.

Wspinanie w grupie 4 osób dorosłych i trójki dzieci powodowało też ograniczenia w wyborze dróg. Odpadały drogi z trudną asekuracją, w trudniejszym terenie czy highballe gdzie potrzebni byli aktywni spoterzy i więcej crashy. Trzeba przyznać, że dwójka spoterów z dziećmi na rękach to jednak nie byłby dobry pomysł 😉. Na pewno dużo większa ekipa dawałaby większe pole manewru.

Z moich spostrzeżeń wynika, że przydałoby się towarzystwo w podobnym wieku dla starszej córki. Jednak w większej grupie dzieci lepiej się bawią i nie wymagają tak wielkiej uwagi rodziców, a to na pewno poprawiło by nam warunki do wspinania. Niestety niespełna roczne i  półtoraroczne  dzieci nie są wystarczająco zadowalającymi kompanami do zabawy dla czterolatki. 

Następnym razem szukałabym też domu do wynajęcia z przynajmniej mini placem zabaw (huśtawka, zjeżdżalnia). Co prawda mieliśmy duży ogród i dzieciaki ganiały tam za piłką, ale jednak dodatkowe atrakcje pod ręką by się przydały.

Cieszę się, że mogliśmy spędzić aż dwa tygodnie w słynnym Fontainebleau i zasmakować tego rejonu nawet jeśli było to wspinanie pod dyktando dzieci. 

Czy wrócimy? Czas pokaże 😊

Autor tekstu:
Ewa Zapart


Wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnego albumu Ewy Zapart.

O autorce:

Nazywam się Ewa Zapart. Z wykształcenia psycholog jednak los rzucił mnie w wir księgowości korporacyjnej. Wspinam się od 11 lat, ale od zawsze związana z innymi sportami (judo w czasach szkolnych, potem maratony rowerowe, bieganie, triathlon). Uwielbiam polską Jurę i to tam najczęściej wyjeżdżam w celach wspinaczkowych. Jestem mamą dwójki dzieci, czteroletniej Izy i rocznego Bartka. Staram się w nich zaszczepić miłość do ruchu i wspólnie realizować pasję wspinaczkową.

Podobne artykuły

Skomentuj