Krzysiek i Franek Zabłotni – ojciec i syn razem w skale!
Wspólne wyjście w skały traktują jak oderwanie od codzienności i wkraczanie w świat przygody. Emocje, uczucia i doświadczenia, które przeżywają podczas tych wędrówek niesamowicie wzbogacają ich relację i pozwalają skupić się na tym, co jest tu i teraz. Bardziej na poważnie niż dla zabawy wspinają się razem od dwóch lat. Oprócz tego zakładają biwak w lesie i śpią pod rozgwieżdżonym niebem. Krzysiek chciałby kiedyś zabrać Franka w dolinę Yosemite. Powtórzyłby z nim najsłynniejszą drogę El Capitana – The Nose. Taka wizja pojawiła się w jego głowie, kiedy wspinając się tam dwa lata temu był świadkiem, jak ojciec z synem walczyli na tej drodze. Wiele wskazuje, że nie jest to jedynie marzenie, bo obserwując rosnące zaangażowanie Franka we wspinanie, może być to całkiem realny plan. Ale jak podkreśla Krzysiek – do niczego nie będzie go nigdy zmuszał, bo to największy błąd jaki można popełnić podczas przekazywania dziecku pasji.
Pewnego dnia na Facebooku moją uwagę przykuwa post z oryginalnym zdjęciem. Widnieją na nim dwie postacie – ojciec i syn -na szczycie Jastrzębiej Turni. Pod spodem krótki komentarz : ,,Duma rozpiera Ojca, gdy syn wspina się po swojej pierwszej wielowyciągówce w życiu w wieku 4 lat. Ale gdy zjeżdża z niej i mówi <<było fajowo, idziemy na kolejną>> to jest się w szoku”. Jestem zafascynowana i pełna podziwu. Krzyśka, autora tego wpisu znam osobiście, więc z miejsca postanawiam, że poproszę go o rozmowę. Bardzo ciekawi mnie ta historia i chcę znać każdy jej szczegół. Nie tylko ja tak uważam, pod postem lawinowo rośnie liczba lajków i komentarzy od osób, które wspierają i obserwują poczynania tego oryginalnego duetu wspinaczy.
Tato, a mogę jechać z Tobą?
Jest sobota rano. Krzysiek pakuje sprzęt do plecaka i pomału ogarnia się do wyjścia w skały. Jest umówiony ze swoim znajomym, planują pojechać w Sokoły. Od jakiegoś czasu trenują wytrzymałkę po wyjazd w Tatry, testują różne drogi i trudności. W tym czasie Franek jest zajęty swoimi sprawami i dopiero, gdy Krzysiek zmierza do wyjścia, chłopiec wyrasta przed nim jak spod ziemi. Dokładnie lustruje plecak, ubranie i inne atrybuty wskazujące na niechybny wspin.
– Tato, gdzie jedziesz? – pyta w końcu Franek.
– W skały – opowiada szczerze Krzysiek.
– A mogę jechać z Wami? – dopytuje chłopiec.
– Akurat jedziemy tam gdzie nie możesz – mówi Krzysiek.
– A jak wrócisz to pojedziemy razem się wspinać? – pyta Franek.
– Jak wrócę do domu to pojadę z Tobą – obiecuje tato.
Tak też się dzieje. Krzysiek zawsze dotrzymuje danemu Frankowi słowa. Chłopiec faktycznie czeka na jego powrót spakowany i gotowy do wyjścia. Na taką szybką akcję wspinaczkową najczęściej wybierają piaskowcowy kamieniołom w Nowej Ziemi, który mają blisko domu. Franek wędkuje tam drogi, które specjalnie dla niego wytyczył i obił Krzysiek. – Drogi mają trudności trójkowe, ale dziecko, które jest malutkie i ma niecały metr wzrostu nie sięga do głównych chwytów. Pierwszy raz wędkował te drogi, gdy miał 3,5 roku. Pamiętam, że miał problem z zasięgiem, więc gdzieniegdzie go podciągałem. Nie krzyczałem, że ma za wszelką cenę próbować, kiedy widziałem, że nie pozwala na to jego anatomia. Bardziej chodziło o to, żeby go zachęcić, a nie zniechęcić. W skałach widzi się czasami rodziców niespełnionych wspinaczkowo, którzy za wszelka cenę każą dziecku gdzieś wejść, a ono płacze. W konsekwencji nie chce się potem z nimi wspinać. Ja przyjąłem inną strategię, chcę żeby Franek miał też z tego wszystkiego satysfakcję. Czasami było tak, że jak doszedł do stanowiska, to jechaliśmy na lody do dziadków jako nagrodę. Franek ma też swoje wewnętrzne motywacje, a do tego jest zawzięty, jak ja i moja żona Kasia. Jak mu się powie, że nie da rady czegoś wykonać, to będzie próbował dopóki nam nie udowodni, że to zrobi. Obecnie te drogi nie są już dla niego problemem, przebiega je – opowiada Krzysiek.
Friendy wśród grzechotek
Kiedy Franek zaczął wspinać się na skały miał niecałe cztery latka. Wcale się nie bał, ani nie płakał. Potraktował to jako coś naturalnego, co w końcu robią wszyscy naokoło. Nic nadzwyczajnego, chleb powszedni. Tak to jest, gdy na co dzień mieszka się z rodzicami wspinaczami.
Już jako niemowlak wyciągał ciekawskie rączki po ekspresy, taśmy i kości wspinaczkowe taty, które akurat leżały w jego zasięgu. W domu dużo rozmawiało się o wspinaniu, więc był osłuchany i choć jeszcze nie wszystko rozumiał, to potrafił bezbłędnie pokazać linę i gdzie schowany jest kask. Podczas urlopu
wspinaczkowego na Kalymnos czy na Malcie chętnie bawił się z dziadkami na plaży, ale więcej czasu spędzał wśród wspinaczy. Był tam świadkiem niesamowitych przejść i walk a muerte, a ponadto nasiąkał tą niezwykłą atmosferą. Krzysiek razem ze swoją żoną Kasią przystawiali go tam do skałek, żeby sobie zawisnął na chwytach i montowali mu w stanowiskach huśtawki z lin, na których mógł się bujać do oporu. Rodzice chłopca od początku kierują się jedną zasadą: nie zmuszać Franka do niczego. Zachęcać jak najbardziej, ale nie przekraczać granicy między tym czego pragną oni, a na co gotowy jest ich syn.
Takie podejście sprawia, że Franek chce się wspinać i robi postępy. Nie brakuje mu motywacji i ma mocną psychę. Z każdym wyjściem w skały wspinaczkowa zabawa nabiera kształtów i cech prawdziwej pasji. – Od zeszłego roku Franek często mnie zaskakuje. Bardzo szybko uczy się nowych rzeczy związanych ze wspinaczką. Gdy jesteśmy w skałach dopytuje co robię, w jaki sposób i dlaczego. Ostatnio pokazałem mu jak zrobić zwykłą ósemkę. Załapał po pierwszym pokazie. Teraz przychodzi do mnie codziennie i pokazuje, że umie i pamięta, jak to się robi. Podczas wspinania zakłada sobie ekspresy do uprzęży po jednej i drugiej stronie szpejarki, a potem wpina je do ringów i na chwilę przywisa. Zwróciłem też uwagę, że więcej uwagi przykłada do ustawień nóg na stopniach. Wcześniej szukał tylko chwytów, a teraz zaczyna łączyć to wszystko w całość. Nie jest to już tylko forma zabawy– opowiada Krzysiek.
Kasia, która jest żoną Krzyśka i mamą Franka obecnie wspina się rekreacyjnie. Mimo tego stara się w miarę możliwości uczestniczyć w rodzinnych wyjściach. Jak już się z nimi wybierze w skały, to czyta tam ulubioną książkę, albo robi im pamiątkowe zdjęcia. Ale przede wszystkim stara się ich wspierać w realizowaniu pasji wspinaczkowej. Ma do Krzyśka pełne zaufanie w tej kwestii i nigdy nie była przeciwna jego pomysłom. Na jednym z ostatnich wyjść w skały, ku uciesze Franka, postanowiła wspiąć się z nimi zespołowo na szczyt Fajki w Rudawach Janowickich. Niestety techniczne rajbungi mocno ją zestresowały. – Była troszeczkę przerażona, że musi iść w adidasach po rajbungu. Wtedy zupełnie niespodziewanie dla nas, do akcji włączył się Franek. Przeszedł ten odcinek drogi przed Kasią i zaczął do niej mówić: „mamo nie stresuj się dasz radę! Popatrz jak ja się wspinam!”. W ogóle nie był przejęty, że jego mama była zestresowana. Mocno ją dopingował i motywował, więc ostatecznie Kasia też się zawzięła i nie nawiała – wspomina wspinacz.
Przygody terenowe
Wakacyjne wyjście w Sokoły miało potoczyć się zupełnie inaczej. Krzysiek planował, że spędzi z Frankiem „dzień z ojcem” w skałach. Mieli przejść Żubra na Krzywej Turni, a potem pojechać do Karioki na frytki. Jakiż więc zaskoczony był Krzysiek, kiedy na szczycie Krzywej, Franek popatrzył na przeciwległe skały Sukiennice i pewny siebie powiedział: „tato, chciałbym się jeszcze tutaj wspiąć”. – Przystałem na tą propozycję. Od razu poszliśmy na „Brzózkę”, przeganiając zespół kursowy, który akurat się na tej drodze szkolił. Z Brzózki przeszliśmy granią na drugą stronę i zjechaliśmy w linii drogi „Po Zjazdem”. Byłem pewny, że wracamy do domu, ale Franek chciał jeszcze się wspinać. Poszliśmy na Mały Sokolik i weszliśmy „Chałką” i od razu zjechaliśmy z przesiadką „Kominem Szambonurów”. Franek by bardzo podekscytowany, od razu po zjeździe powiedział, że chce jeszcze wspiąć się na skałkę obok. Wybór padł na „Czołg” na Dużym Sokoliku. Co ciekawe na tej drodze, również przegoniliśmy zespół kursowy. Przejście tych czterech, długich wielowyciągowych dróg zajęło nam cztery godziny! Franek nie był jeszcze zmęczony i proponował mi jeszcze coś, myślałem nawet o Jastrzębiej Turni, ale powiedziałem dość. Pierwszy raz byłem bardziej zmęczony do niego – wspomina z uśmiechem Krzysiek.
Trzeba pamiętać, że wyjście z dzieckiem to zupełnie inna bajka, niż wspinanie z dorosłym partnerem wspinaczkowym. Znaczącą różnicą jest to, że Franek nie potrafi jeszcze asekurować. Dla Krzyśka jako doświadczonego wspinacza i instruktora nie jest to przeszkoda. Trzeba podkreślić, że ma inne doświadczenie niż większość wspinaczkowych rodziców. W trakcie swojej pracy jest przyzwyczajony do wspinania się solo po dwójkowych i trójkowych drogach, więc jest to dla niego akceptowalne. Z Frankiem nie atakują trudniejszych dróg, bo byłoby to zbyt nieodpowiedzialne. – Asekuruję Franka ze stanowiska. Wchodzi do mnie na wędkę. Węzeł, który łączy jego uprząż z liną wiążemy razem, jeszcze przed startem. Mam duże zaufanie do dziecka. Wiem, że jak go zostawię w bezpiecznym miejscu w skale i każę mu tam czekać, to będzie siedział do momentu, kiedy go nie zawołam. Rozumie powagę sytuacji. Nie wiem dlaczego, ale mamy taki kontakt i tak się rozumiemy. Moim zdaniem on pojął, co to jest asekuracja. Posługuje się podstawowymi komendami typu „blok”, „możesz iść” czy „wybieraj” – wyjaśnia tato Franka.
Rudawy Janowickie wraz z Sokolikami, to jeden z ulubionych rejonów tej pary. Jest tu wiele turni do zdobycia zespołowo. Kilka z nich mają już za sobą, m.in. Einis, Fajkę, Jastrzębia Turnię czy wspomniany już Duży i Mały Sokolik. Zawsze na tych wyjściach dużo się dzieje, jest wiele emocji i przygód. To cenne chwile nie tylko dla Franka, ale i dla Krzyśka. Do dziś ma przed oczami ogromny uśmiech synka, kiedy po raz pierwszy po wspinie biwakowali w terenie. Było lato, kilku znajomych z dziećmi i ognisko. Franek upiekł w nim ulubione ziemniaki, a potem relaksował się po całym dniu wspinania w powieszonym między drzewami hamaku. Kiedy obudził się o siódmej rano następnego dnia miał na twarzy ogromny uśmiech. Mimo, że minęło już sporo czasu od tego momentu, to wspomnienie jest z nim do dziś. – Po powrocie do domu stwierdziłem, że chcę częściej widzieć taki uśmiech u mojego syna. Staramy się biwakować w zależność od czasu i pogody. To trochę jakbym cofnął się do moich lat młodości, kiedy byłem harcerzem. Prawda jest taka, że w dzisiejszych czasach ciężko jest poświęcić sto procent swojego czasu dziecku, będąc z nim w czterech ścianach. Ja mam taki problem, bo mam dużo obowiązków: gospodarstwo, budowa domu i prowadzenie firmy. Jak jesteśmy w domu, to chociaż bardzo bym chciał, to nie jestem w stanie być z nim cały czas. Za dużo jest naokoło różnych rozpraszaczy. A jak biorę go w skały, czy do lasu i wracamy dopiero na następny dzień, to mam 24 godziny tylko i wyłącznie dla niego. To jest mój sposób na łapanie kontaktu i budowanie relacji z synkiem – opowiada mój bohater.
Nauka idzie w las
Wspólne wyjazdy w teren, to nie tylko przygoda, ale również nauka. Nie tylko poznawania zwierząt i roślin z bliska, ale przede wszystkim życia. Franek jest coraz starszy, więc Krzysiek pozwala mu na większą samodzielność. Jednym z takich przykładów jest podarowanie mu kilka tygodni temu dziecięcego noża bushcraftowego. – Jak moja żona i dziadkowie dowiedzieli się, że dostał ten nóż byli przerażeni! Ale ten nóż jest przeznaczony dla dzieci, ma obły czubek, a na rękojeści blaszkę. Jest tak skonstruowany, żeby zminimalizować ryzyko zranienia się. Oczywiście dojdzie do takiego momentu, że się skaleczy, wiem o tym. Ja sam mam do tej pory na palcu trzy znaki po nożu, które pokazałem Frankowi jako dowód, tego co może się stać. On wie, że to się kiedyś stanie, a ja wiem, że będzie to dla niego nauka. Na początku chodził i biegał z tym nożem, więc musiałem go nauczyć, że nożyk trzyma się w ręce tylko, kiedy się stoi lub siedzi i wykonuje jakąś czynność. Dużo razy mu to powtarzałem. Efekt jest taki, że na ostatnim wyjedzie był bardzo ostrożny i wyciągał nóż, tylko wtedy, gdy go potrzebował. To jest nauka – podsumowuje Krzysiek.
Faktem jest, że jako rodzice staramy się pokazywać dzieciom świat bez problemów i nakazujemy im sposób działania i myślenia według naszej filozofii życiowej. Zapominamy, że dzieci same wybierają swoją drogę. – Przerywamy im jakąś czynność słowami „nie rób tego tak” i w zamian pokazujemy naszą metodę, bo uważamy, że wiemy lepiej. Ale przecież sami byliśmy kiedyś dziećmi i uczyliśmy się na błędach swoich, a nie swoich rodziców. Ja przeciwstawiałem się woli rodziców, żeby samemu doświadczyć porażki, bo byłem przekonany, że mi się uda. Czasami był sukces, a czasami nie. W wieku 16 lat bardzo chciałem skoczyć ze spadochronem, ale mój ojciec nie godził się na to ze strachu o mnie. Ostatecznie przekonałem do tego mamę, która podpisała u notariusza wszystkie zgody i oświadczenia. Skoczyłem, a ojciec potem był pierwszym, który chwalił się moimi sukcesami. Myślę, że dzieci czasami muszą popełniać błędy, żeby się czegoś nauczyć – dodaje tato Franka.
Jakiś czas temu chłopiec poznał, że czasami w życiu, mimo naszych dobrych chęci, coś może pójść nie po naszej myśli. Razem ze swoim tatą pojechał do kamieniołomu w Nowej Ziemi, żeby dobić do skały dodatkowe ringi. Ich zamiarem było stworzenie bardzo bezpiecznego sektora wspinaczkowego dla początkujących wspinaczy. Franek, jako znawca tego miejsca, bardzo chciał pomóc Krzyśkowi w pracy ekiperskiej. Chłopiec bardzo się cieszył na to wydarzenie i nazwał je nawet ,,naprawianiem skał”. – Podczas akcji wisieliśmy obok siebie na linach i dałem mu do rąk wiertarkę. Trzymałem ją, a Franek naciskał przycisk i wiercił dziurę pod swojego pierwszego ringa. W pewnym momencie musieliśmy przerwać wiercenie i chwilę poczekać, aż wiertło przestygnie. Niestety przez moją chwilę nieuwagi, Franek za szybko odpalił maszynę i tak oto złamał swoje pierwsze wiertło. Mocno się tym przejął. Pytał mnie potem wiele razy, czy mam jeszcze takie wiertło i czy naprawimy tą skałę. Bardzo się zmartwił, że nie skończyliśmy tej roboty – wspomina Krzysiek.
Plany, marzenia, przyszłość
Dwa lata temu Krzysiek wspinał się przez miesiąc w Yosemitach na słynnym El Capie. Przeszedł tam hakowo słynną drogę The Nose. Była ona dla niego wymagająca i choć została pokonana, to niekoniecznie chciałby na nią jeszcze wrócić. Bierze to pod uwagę, tylko pod jednym warunkiem. – Jak byłem na El Capie , to powiedziałem sobie, że nigdy tu nie wrócę, chyba że mnie syn zaciągnie. Akurat miałem szczęście, że poznałem zespół takich wspinaczy. Facet robił „Nosa” dwadzieścia lat temu i był z synem, który też chciał go zrobić. Więc „Nosa” mogę zrobić, ale tylko z synem – opowiada z uśmiechem.
Wyjazd do Stanów Zjednoczonych, to póki co odległy cel. Franek musi stać się bardziej samodzielny, znać podstawy hakówki i mieć co najmniej 10 lat. Póki co dopracowują wspólnie plan wspinaczkowy na nadchodzący sezon. – Chcemy wejść na wszystkie szczyty w Rudawach Janowickich wraz z Sokolikami. Pokażę też Frankowi nowe techniki wspinania. Ostatnio na Fajce podobała mu się rozpieraczka w trzymetrowym kominie, świetnie sobie radził z taką formacją. Może wrzucę go na off-width’a na Krowiarkach, albo na Sukiennicach. Na wiosnę zabiorę go pod skałkę i dam mu kilka starych friendów, żeby się uczył, jak je wsadzać i wyciągać. Za jakiś czas, jak będziemy się wspinać po trudniejszych drogach fajnie by było, gdyby się nauczył rozbierać stanowisko i zbierać kości. Myślę, że w dalszym ciągu będzie się wspinał na wędkę. Wydaje mi się, że jest jeszcze za mały na prowadzenie dróg. Ale nie wykluczam tego, jeśli sam się tym zainteresuje i zapyta czy może to zrobić. Kiedy przyjdzie ten moment, to zorganizuję wszystko tak, żeby mu w tym pomóc i żeby był zadowolony – podsumowuje Krzysiek.
Nasza rozmowa dobiega końca. Przez kilkadziesiąt minut konwersacji Krzysiek pozwolił mi zajrzeć do swojego świata i opowiedział o tym, co jest w nim najcenniejsze. I nie chodzi tu tylko o samo wspinanie, które w tej historii zdaje się być jedynie tłem ważnych wydarzeń. Siła tkwi w niezwykłej relacji, jaką można stworzyć między rodzicami, a dzieckiem. To jedna z ważniejszych rozmów w moim życiu.
Autor tekstu: Agata Kajca (mama w skałach)
https://facebook.com/mamawskalach/
Większość zdjęć pochodzi z prywatnego archiwum Krzyśka oraz strony ze sprzętem bushcraftowym www.nocpodgwiazdami.pl
Zdjęcie główne: Krzysiek razem z Frankiem w trakcie wspólnej wspinaczki na szczycie Krzywej Turni w Sokolikach, lato 2020, (fot. arch. prywatne)
Zachęcam też do przeczytania wspinaczkowych historii innych rodziców, które znajdują się w zakładce „Wywiady”.
[…] Oraz o wspinaczkowym Tacie: https://mamawskalach.wordpress.com/2021/04/19/krzysiek-i-franek-ojciec-i-syn-razem-w-skale/ […]
[…] Kto kiedykolwiek miał do czynienia z przygotowaniem dróg wspinaczkowych wie, że czyszczenie skały to najbardziej mozolna i ciężka praca – tym bardziej szacun dla tego młodego człowieka, że wisiał ze szczotką i szorował. Dzięki temu zrobił prezent swoim rówieśnikom i dorosłym wspinaczom. Od dawna obserwuję poczynania tego duetu, a trzy lata temu rozmawiałam z Krzyśkiem na temat ich wspólnej wspinaczki z czego powstał wywiad Krzysiek i Franek Zabłotni – ojciec i syn razem w skale! . […]