Monika Zalewska – mamuśka wymiata!

Historia wspinaczkowa mojej kolejnej bohaterki zaczyna się nietypowo. Monika poznała czym jest wspinanie dopiero, gdy stała się mamą. Wystarczyła jedna wizyta na ściance i pokochała ten sport tak bardzo, że od prawie siedmiu lat towarzyszy jej regularnie. W międzyczasie w jej życiu wydarzyło się sporo: wróciła do pracy na pełen etat, została po raz kolejny mamą, miała poważną kontuzję, która skończyła się operacją, ale zawsze znajdowała czas na wyjście na wspin. Kiedyś tylko z rodziną, ale od tego roku – sama ze swoją ekipą. I w końcu zupełnie odwrotnie niż moje pozostałe bohaterki – doświadcza jak smakuje wspinanie bez dzieci.

Z Moniką udaje mi się porozmawiać przez telefon w pewne listopadowe popołudnie. W skałach słaby warun, więc obie spędzamy ten czas w domu z dziećmi. Wiem, jak dużo ma obowiązków, dlatego od razu zaznaczam, że nie zajmę jej dużo czasu. Ale Monika sprytnie podłącza słuchawki do telefonu, puszcza córce bajkę i wesoło mówi mi, że nie musimy się spieszyć. Cofamy się więc do początku historii, czyli do 2014 roku.

Mamuśka w akcji

Wszystko zaczęło się od tego, że mój mąż Dominik zainteresował się wspinaniem i strasznie się w to wkręcił – wspomina Monika. – Gabrysia miała wtedy dziewięć miesięcy, a ja dostrzegłam, że nowa pasja Dominika pochłaniała go na tyle, że zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. Czułam, że jeśli nie pojmę dlaczego „to całe wspinanie” jest takie fajne to zaczniemy się od siebie mentalnie oddalać – dodaje.

Monika postanowiła spróbować.

Zapisałam się na sekcję, na ściance wspinaczkowej. Adrenalina oderwała mnie od rzeczywistości, od tych wszystkich przyziemnych spraw, a wysiłek fizyczny uwolnił endorfiny. Poczułam, że wspinanie jest dla mnie

– wspomina.



Ale jak połączyć treningi na sekcji z opieką nad niemowlakiem? – Wstawałam wcześnie, karmiłam Gabrysię i o 7 albo 8 rano byłam już na ściance – opowiada Monika. – Zresztą zostało mi to do dziś. Na ściance pojawiam się jako jedna z pierwszych. Przy dwójce dzieci i pracy na etacie trzeba być zorganizowanym. Wiem, że jak nie potrenuję rano to potem ciężko będzie to zrealizować – dodaje. Z tego powodu Monika daje z siebie 200%, przykłada się do ćwiczeń i nie marudzi. Jest coraz silniejsza i pewniejsza siebie. Przez to, że jako jedyna na sekcji posiada dziecko ma ksywkę „mamuśka”. Po pewnym czasie, gdy udaje jej się pokonywać coraz trudniejsze drogi mówi się o niej, że „mamuśka wymiata”.

Solo rope

Decyduje się na pierwszy kurs wspinaczkowy po drogach sportowych, gdy Gabrysia ma trochę ponad roczek. Szkolenie odbywa się w Sokolikach. Jest Wielkanoc. Na dworze jest ciepło, czuć wiosnę. Dominik i jej córeczka jadą razem z nią i nocują w okolicy. Monika przez cztery dni kursu wstaje rano, zajmuje się Gabi i pędzi się wspinać. Chociaż po kilku dniach intensywnego wspinania jest zmęczona, to wraca do domu naładowana energią i przeświadczeniem, że w końcu odnalazła pasję, na którą czekała całe życie.

Monika solo rope w wymagającym kominie Stará cesta III w Adršpach (fot. D. Zalewski)

Jakiś czas później jedzie w skały z mężem. Są w skałach tylko we trójkę – ona, Dominik i ich córeczka. Każde z nich chce się wspiąć, wdrażają więc w życie swój pierwszy patent. Opiera się on na tym, że Dominik zawiesza wędkę, na której następnie obydwoje chodzą rope solo (używają do tego przyrządów Alpine-Up i Micro Traction). Plan wypalił, wracają szczęśliwi do domu, do Poznania. W ten sposób wspinają się cały sezon.

Po jakimś czasie Dominik przeszukując internet trafia na zagranicznej stronie na urządzenia o nazwie Silent Partner oraz Soloista. Kilka lat temu była to totalna nowość, praktycznie niedostępna w Polsce. Mąż Moniki znalazł w końcu przyrządy na ebay i kupił je za kilkaset dolarów. I tak w życie wchodzi drugi patent. Wspinanie na tych przyrządach wyklucza całkowicie udział asekurującego. Trzeba w pełni zaufać sprzętowi i zawierzyć, że zadziała przy odpadnięciu. Testowo jako pierwszy prowadzi Dominik, a Monika zostaje na dole z Gabą. Przechodzi bez przygód i zostawia Monice wędkę i gdy on przejmuje pałeczkę w opiece nad dzieckiem, ona się wspina na sztywnej wędce. Takie rozwiązanie jest na tyle skuteczne, że służy im do tej pory.

Mama do kwadratu

Gdy Gabi ma dwa latka, Monika spodziewa się kolejnego dziecka. W ciąży nie wspina się, bo nie przemawia do niej ta ideologia. Do wspinania wraca gdy jej druga córeczka Mira kończy pół roku. – Musiałam znowu wszystko przeorganizować. Wróciłam na sekcję, z tym że teraz w domu zostawiałam dwójkę dzieci – wspomina Monika. – Ale zawzięłam się, wstawałam skoro świt i mimo niewyspania i zmęczenia, karmiłam Mirę, żegnałam się z Gabi i biegłam na sekcję. Zresztą nie trwało to długo, za chwilę zaczął się sezon i znów jeździliśmy w skały – dodaje.

Opaski z repików to ostatni krzyk mody! Na zdjęciu od lewej Gabi, Mira i Monika (fot. arch. prywatne)

Dwójka małych dzieci pod skałą to już inna bajka i logistyka. – Gdy pakowałam plecak myślałam bardziej o nich niż o sobie – opowiada Monika. W plecaku lądowało więc sporo jedzenia, kilka zabawek, ubrania na przebranie i pieluchy. Wszystko to, co mamy przeważnie trzymają w domu w kilku szafkach ona mieści w jednym plecaku. – W trakcie sezonu czułam przemęczenie – opowiada. – Ale zwalczałam to mówiąc sobie, że przecież jak jestem niewyspana to nie ma znaczenia czy jestem w domu czy w skałach. Więc pakowałam się i jechałam. Nigdy nie żałowałam – dodaje z uśmiechem.

Przez kolejne lata wspinają się regularnie. W skałach są w pogodę, w niepogodę, w święta, Sylwestra, na ferie i wakacje. Zmienia się tylko pora roku i ilość rzeczy zabieranych dla dzieci. Monika dojrzewa wspinaczkowo przez ten czas i wie już, w których formacjach czuję się dobrze.

Strasznie lubię wspinać się w rysach, przerysach i ciurać się kominach. Zawsze zakładam do wspinu rękawiczki, bo liczę na to, że gdzieś będę mogła się zaklinować. Może to wpływ Dominika, bo on zawsze zabierał mnie na takie drogi

– opowiada moja bohaterka.

Dominik uczy też Monikę wspinania na własnej. Zdarza jej się coraz częściej prowadzić drogi w tym stylu. Sportowych celów ma mało, jak sama mówi „siedzi w tradach”.

Monika podczas wspinaczki w  Dolní Žleb w czeskim Labaku, w swojej ulubionej kominowo-rysowej formacji (fot. D. Zalewski)
Nie ma to jak kliny dłoni To technika, w której Monika czuje się najlepiej. Na zdjęciu w trakcie przejścia Lewej Rysy Utrackiego V na Kruku, na Górze Zborów w Podlesicach ( fot. Grzegorz Pałka)

Wielowyciąg z dzieciakami

Od razu zaznaczę, że to pomysł Dominika– zastrzega Monika, gdy o to pytam. – Byłam tam, zgodziłam się na to, wspinałam się, ale strasznie się bałam! – dodaje.

Ale czego się bałaś? – dopytuję. – Tak po prostu, po matkowemu bałam się, że spadną, uderzą się, że się będą bały… – wyjaśnia Monika.

Gdy robią pierwszą wielowyciągówkę Gabi ma prawie sześć lat, a Mira niecałe trzy. Dobrze się do tego przygotowują: kupują dziewczynkom kaski i uprzęże, ustalają technikę wspinania i zjazdu (dziewczynki będą podpięte do uprzęży rodziców) i obmyślają plan awaryjny w razie gdyby trzeba było wycofać się z drogi.

Za cel obierają Żubra na Krzywej Turni w Sokolikach. Monika wbija się na prowadzenie, a w tym czasie Dominik asekuruje i jednocześnie ogarnia dzieci. Droga idzie jej gładko, a gdy wpina się w stanowisko pośrednie na pierwszym wyciągu, Gaba szykuje się na dole do przechadzki „na drugiego”- Mieliśmy trochę wątpliwości, czy dziecko, które dopiero za dwa miesiące skończy sześć lat jest w stanie przepinać karabinek od przelotu, nie myląc go przypadkowo z zakrętasem, którym lina wpięta jest w jego uprząż. Szybko jednak okazało się, że nie jest to problemem – opowiada Monika. – Córka trochę bała się wysokości. W końcu pierwszy raz była sama na dziesięciu metrach mając pod sobą i nad sobą stromy teren. Ale pokonała lęk i sprawnie wspinała się w przerysowo-kominowym terenie – dodaje.

Dziewczynki grzecznie siedziały na stanowisku pośrednim (fot. rudawyoff)

Gdy Gaba jest na górze z mamą, rozpoczyna się wciąganie do stanowiska pozostałej dwójki – Dominika i Miry. I tu wszystko idzie bez problemu. Po pokonaniu dwóch kolejnych wyciągów oddycha z ulgą, że wszystko się udało. Na szczycie podziwiają widok na Karkonosze i jedzą w nagrodę słodkie gumy. Dziewczynki bardzo chcą wpisać się puszki szczytowej – w małym notesiku rysują góry i konie. – Kolejną atrakcją okazał się zjazd ze stanowiska. Gabi opanowała jakoś strach, ale Mira bardzo płakała. Nawet nie chodzi o to, że się bała wysokości, tylko było jej smutno, że na nią nie poczekałam i zjechałam przed nią – wspomina Monika. „Zrobili” rodzinne Żubra w trzy godziny.

Rodzinne wejścia na szczyt stają się dla nich normą. Postanawiają, że na każdym wyjeździe jedną drogę zrobią wspólnie. Przez kolejne dwa lata lista dróg ciągle się powiększa o znakomite klasyki, takie jak Chała III na Sokoliku Małym czy Droga przez Most III na Skalnym Moście. Wchodzą też w czwórkę na Zipserową startując drogą Po Schodkach I, a potem do szczytu Granią Zipserowej II.

Gdzie było najtrudniej? – Chyba na Jastrzębiej jak robiliśmy Wejściówkę przez Tarasy i Lisią Dziurę II. Było dużo ludzi, więc kiepsko się słyszeliśmy, do tego Mira robiła tego dnia jakieś afery – wspomina Monika. Oprócz wielowyciągów robią też inne skałki. Wspinają się na Rozpadłą, w czeskich Teplicach na Harfę Karkonosza, na Małą Czaszkę, czy na rudawską Fajkę.

Gabi idzie odważnie i się nie boi. Zresztą czego tu się bać skoro tuż obok nad wszystkim czuwa Dominik i Monika. Tu na turni północnej Skalnego Mostu (fot. arch. prywatne)
Zdobywanie szczytów z dwójką małych dzieci wymaga wiele cierpliwości, ale opłaca się, bo radość ze wspólnego wspinu jest ogromna! Tu Dominik z dziewczynkami na Zipserowej Czubie (fot. arch. prywatne)

 

Wpis do puszki szczytowej to obowiązkowy punkt programu. – Jeśli traficie w notesiku na rysunki koni i gór to na pewno dzieło Gaby i Miry – informuje z uśmiechem Monika. Tu na Chale na Sokoliku Małym ( fot. arch. prywatne)

Dzieciaki z innej paki

Pewnego dnia Dominik przychodzi poprowadzić zajęcia wspinaczkowe dla przedszkolaków, w grupie do której uczęszcza jego starsza córka Gabrysia. Przynosi ze sobą trochę szpeju: linę, friendy, ekspresy, uprząż. Dzieci słuchają i oglądają wykład jak zaklęte. Gdy przychodzi do prezentacji wiązania ósemki, Dominik prosi, aby to Gaba pokazała na czym to polega. – Podobno cała grupa była pod ogromnym wrażeniem, zwłaszcza chłopacy – opowiada z uśmiechem Monika. – Do Gabrysi dotarło wtedy, że to czego nauczyła się podczas wspinaczki i samo to, że się wspina nie jest „normalnością” dla każdego dziecka. Przed tym wydarzeniem nie sądziła, że wspinanie może wywołać na kimś takie wrażenie i podziw – dodaje Monika.

Córki Moniki lubią się wspinać, ale jak każde dzieci lubią też wiele innych rzeczy i sportów. – Gabi pięknie tańczy. Występuje na przedstawieniach, gdzie łączy się taniec z elementami akrobatyki. Pasją Miry są konie. Mimo tego widzę, że mają predyspozycje do wspinania – są bardzo zwinne i gibkie. Młodsza córka bardzo ładnie stawia nogi na stopniach. Za to starsza potrafi zaklinować się w rysie, przejść komin czy zrobić mantlę. W skałach i na ściance wspinają się póki co tylko na wędkę – opowiada Monika. – Mira to jeszcze maluszek, ale imponuje jej starsza siostra i też widzę, że jej się to podoba – dodaje.

W piachach Mira też świetnie daje sobie radę! (fot. arch. prywatne)

Przez te siedem lat wiele się zmieniało. Co kilka miesięcy musieliśmy dostosowywać się do nowej sytuacji. Zupełnie inaczej jest chodzić w skały z czterolatką, a inaczej z prawie ośmiolatką. Malutkie dziecko idzie po prostu tam gdzie chcą rodzice, natomiast ze starszym trzeba negocjować– wyjaśnia.

Ostatnio często jest tak, że dzieci na hasło „wspin” pytają: „musimy w te skały?”. I wtedy negocjujemy. Chcemy żeby dla każdego wyjazd był radosny. Ustalamy, że po drodze jedziemy na konie do Mniszkowa, a potem w Rudawy

– opowiada Monika.

 

Inny przykład negocjacji? Parę dni temu wspinamy się na Skalnym Moście. Dziewczynki trochę się już nudzą i oznajmiają, że idą na wycieczkę pod Malinową (skała nieopodal Mostu). Nim się zgodziłam już ich nie było. I niby wiem, że to blisko, ale ile scenariuszy tego co się stanie miałam już w głowie? Wracają zadowolone i uśmiechnięte, a ja znowu muszę pojąć, że teraz będzie już tak coraz częściej – dodaje.

Gdy dzieci są starsze, wtedy najbardziej sprawdza się model wspinania z osobami, które też mają dzieci. Najlepiej dużo dzieci. – Fajnie, żeby maluchy były rówieśnikami, albo chociaż w zbliżonym wieku do naszych – wymienia Monika. – Dzieci mają mnóstwo pomysłów na zabawę i rozwija się u nich kreatywność. W lesie mają sporo atrakcji, można zbudować szałas z gałęzi, albo pobawić się w leśnego detektywa. Nakręcają się też wzajemnie na wspinanie, trochę na zasadzie dziecięcej rywalizacji – dodaje.

Gabrysia na Harfie Karkonosza – ciekawej formacji skalnej w Teplicach (fot. arch. prywatne)

Teraz ja!

Wspinanie z innymi to też możliwość prowadzenia dróg, a nie tylko działania na wędce. Ale i z tym Monika nie ma problemu. W najlepszym momencie formy przechodzi VI na własnej, poddają się jej sportowe VI.1. Czuje, że jest w stanie zdziałać dużo. Dla sprawdzenia własnych umiejętności zapisuje się na kolejny kurs, tym razem tradowy. Co prawda mąż instruował ją na czym polega klasyczne wspinanie, ale chce pogłębić swoją wiedzę. Zresztą i Dominik ją do tego namawia. Przez kilka dni doskonali swój warsztat, dowiaduje się też o swoich mocnych i słabych stronach. Dzięki podpowiedziom instruktorki rozwija też skrzydła we wspinaniu sportowym.

Monika w trakcie prowadzenia Drogi Klasycznej V+ na Małej Czaszce (fot. A. Majchrzak)

Pod koniec sezonu wybiera się na bulderownię. Na jednym z cruxów odpada i boli ją noga. Ortopeda po wykonaniu prześwietlenia stawia okrutną diagnozę: zerwanie wiązadła krzyżowego w kolanie. – Zostałam zakwalifikowana do operacji. Po niej czekała mnie bardzo długa rehabilitacja i lęk z tyły głowy, że już nie wrócę do wspinania – wspomina. Sens życia traci tylko na chwilę. Ma taki charakter, że potrafi przemienić złe w dobre i łatwo się nie poddaje. W skałach melduje się po ośmiu miesiącach rehabilitacji, ale nie jest tak jak przed wypadkiem – Czułam się jakbym znowu zaczynała od początku. Najbardziej walczę teraz z głową. Już nie potrafię tak ryzykować jak kiedyś. Ale mam nadzieje, że to wróci – opowiada Monika.

W tym roku, po siedmiu latach wspinania głównie z dziećmi nastąpił przełom. Monika po raz pierwszy jedzie w skały ze swoimi znajomymi. – Bardzo lubię te wyjazdy. To co się ze mną dzieje ciężko jest opisać. Moi znajomi, zastanawiają się, np. gdzie będzie nocleg, gdzie będziemy łoić, co będziemy jeść, a dla mnie to nie jest istotne! To są jakieś wątki poboczne – śmieje się Monika.- Tak na prawdę mogłabym spać pod gołym niebem. Liczy się dla mnie to, że mam prze sobą niecałe trzy dni i ful dróg do przewspinania. I nie muszę mieć oczu dookoła głowy – dodaje z rozbrajającą szczerością.

Na tym kończy się nasza rozmowa. Przez krótką godzinę, Monika opowiedziała mi kilka lat swojego wspinaczkowego życia. Odkładam telefon i zaparzam herbatę. Do końca dnia historia krąży w mojej głowie i wieczorem dochodzę do wniosku, że jeśli ludzie posiadają fantastyczne supermoce to Monika może być na to żywym przykładem.

Autor tekstu: Agata Kajca (mama w skałach)
https://facebook.com/mamawskalach/

 


Większość zdjęć pochodzi z archiwum prywatnego Moniki oraz ze strony rudawyoff.wordpress.com.


Zachęcam też do przeczytania wspinaczkowych historii innych rodziców, które znajdują się w zakładce „Wywiady.

 

Podobne artykuły