Rodzinna odyseja do Flatanger
Jakiś czas temu jadąc autem słuchaliśmy rodzinnie podcastu „Głowa do góry”, a konkretnie odcinka o Adamie Ondrze i jego Silence, czyli na ten moment najtrudniejszej drodze wspinaczkowej na świecie wycenionej na 9c. Jednocześnie planowaliśmy rodzinnego tripa po Norwegii, więc po wielokrotnym odsłuchaniu odcinka i obejrzeniu filmików na YouTube z pracy nad tym projektem, nie mieliśmy wyjścia. Dzieciaki bezwzględnie zażądały bezpośredniego kontaktu z tą ponad 40 – metrową drogą i wizytą w miejscu, gdzie historia się rozegrała. Piątka dzieci ma bardzo dużą siłę przekonywania. Naszym celem stał się Flatanger. Autorką tekstu jest Maksi Mama.
W Norwegii byliśmy razem trzynaście lat temu. Znałam również ten kraj z własnym, samotnych podróży, ale wówczas skupialiśmy się raczej na poznawaniu kraju, kultury, trekkingu, a nie na wspinaniu. Aktualnie na nasze wyprawy rodzinne zazwyczaj pakujemy podstawowy szpej i staramy się poznawać różne kraje właśnie również pod względem wspinaczkowym. Wyruszamy zawsze autem, na okres 10-20 dni. W związku z tym, że nie lubimy upału, południowe krańce Europy wybieramy raczej w ciągu roku. Możemy sobie na to pozwolić, ponieważ mamy dzieci w Edukacji Domowej i własne działalności gospodarcze.
Podczas tych wakacji, zdecydowaliśmy się wypróbować transport auta promem na północ. Mnogość możliwości wyboru miejsca zaokrętowania i miejsca docelowego przyprawia o zawrót głowy. Ostatecznie zakupiliśmy bilety Świnoujście – szwedzkie Ystad. Rejs trwał siedem godzin. Na promie znajduje się kącik dla dzieci. Co ciekawe, podróż tym środkiem lokomocji w dwie strony, przy wyborze dwóch różnych przewodników pokazała nam jak duże mogą być różnice w temacie podejścia do młodego pasażera. Polskimi liniami płynęliśmy za dnia, nie było więc potrzeby zakupu kajuty z lóżkami. Przy dobrej pogodzie taki rejs stanowi atrakcje dla dzieciaków, ale nie przez siedem godzin 😂 Pomocą ma służyć zorganizowany kącik dziecięcy, który okazał się dużą przestrzenią. Niestety nie było w nim zbyt wielu gier i zabawek, za to non stop włączony był wielki ekran, na którym w kółko leciało pięć odcinków bajki o Smerfach. Oszaleć można! Na szczęście zapobiegliwie wzięliśmy z auta nasze podróżne planszówki i maluchowe zabawki. Wspominam o szczęściu, ponieważ podczas rejsu nie ma dostępu do samochodu.
Za to przy powrocie szwedzkie linie zaskoczyły nas w temacie bardzo na plus. Kącik dziecięcy był co prawda o połowę mniejszy, ale świetnie wyposażony i bez ekranu! Dodatkowo w czasie rejsu dla dzieci były organizowane animacje, a nawet gra terenowa. W związku z tym, że był to rejs wieczorny, to tym razem zdecydowaliśmy się na wykup kabiny i my jako rodzice mogliśmy odespać trudy podróży. Mogliśmy spać spokojnie, bo dzieciaki szalały z lokalną panią elfką poszukując skarbu piratów!
Flatanger, to norweskie miasto i gmina leżąca w regionie Trøndelag. Miasto nie jest duże i składa się tak naprawdę z kilka domów na krzyż rozmieszczonych przy malutkim fiordzie. Nie ma tu właściwie nic więcej. Koło bazy, znajduje się niewielki płatny parking bez toalety. Sama baza, czyli … jest względnie tania – koszt dorosłego pod namiotem to po przeliczeniu ok 45zł, dzieci mają pobyt za darmo. Jest duży plac namiotowy z dostępem do łazienki, pryszniców i małej kuchni. Za polem jest niewielki strumyk z drzewami, po którym można chodzić. Jest też możliwość spania w stodole. Trzy duże rejony w okolicy o zróżnicowanych wyzwaniach sprawiają, że wspinaczkowo można tam siedzieć pewnie całe wakacje. My nasze plany mieliśmy jednak urozmaicone – po trzech dniach ruszyliśmy dalej – tym razem zobaczyć najwyższą w Europie ścianę Trollveggen czyli Ścianę Trolii.
Tuz przed wyjazdem zakupiliśmy norweski przewodnik wspinaczkowy Coulomb Norway – A National Climbing Guide 2021, który zawiera wszystkie topowe rejony na terenie całego kraju. Zawiera on schematy oraz zdjęcia skał z zaznaczonymi drogami. Przy każdym rejonie można sprawdzić jak długo zajmuje podejście, informacje o nasłonecznieniu skały w ciągu dnia, ekspozycji na deszcz (a pada tam dość często) i czy jest on bezpieczny dla dzieci. Szukając sławnej drogi Silence z przerażeniem stwierdziliśmy, że w rejonie, w którym się ona znajduje, czyli Hanshallaren jest tylko JEDNA 5c i tyle… Dla naszych starszaków to nic takiego, ale co zrobić z maluchami!
Samo Hanshallaren wspinaczkowo opisane jest w sześciu częściach, z czego dwie opisują wnętrze jaskini. O ile na zewnątrz znajdziemy kilka dróg o trudnościach w stopniu 6 i 7, tak wewnątrz groty są głównie same 8 i 9. My jaskinie eksplorowaliśmy zaraz po przyjeździe i kolacji. Dojście do rejonu z dziećmi zajęło około godziny. W samej jaskini trafiliśmy na zachód słońca, o godzinie dwudziestej drugiej z hakiem. W okresie wakacyjnym był to dzień polarny. Pstryknęliśmy piękne foty, każdy wstawił się w Silence i zeszliśmy do campu ;). Zęby myliśmy jeszcze za jasności po godzinie dwudziestej trzeciej. Słońce pojawiło się na horyzoncie ponownie tuż przed godziną trzecią. Następny dzień spędziliśmy głównie na drogach dostępnych dla nas na Hanshallaren Hans.
Podejście pod Hanshallaren Hans to przygoda sama w sobie. Na zdjęciu poniżej pierwsze zetknięcie z Silence (fot. MM)
Jeden dzień rodzinnego wstawiania się w drogi tego rejonu mocno zszargał moje matczyne nerwy, bo nie dość, że brak dróg dla maluchów to dodatkowo teren podejścia i samo bycie pod skałą, to kamienne lawinisko z wielkimi głazami, na które maluchy po prostu musiały się wspinać. Zdecydowałam się nie zdejmować dzieciom kasków, zaś wszelkie trasy i zdobywanie „szczelinek” i okolicznych „jaskiniek” odbywało się tylko na lonżach sparowanych ze starszym rodzeństwem. Nikt głowy nie rozbił, starszaki cieszyły się okolicznościami wspinaczkowymi, maluchy również zachwycone zabawą w speleologów. Jednak zdecydowanie stwierdzam, że dla młodszych dzieci nie jest tam bezpiecznie.
Wieczorem zaczęliśmy kartkować przewodnik i odkryliśmy dzieciową perełkę. Zaledwie pięć minut drogi pieszo od bazy wspinaczkowej Climb Flatanger, na której biwakowaliśmy znajduje się Sandmealen. Podejście pod sektor wiedzie główną drogą wzdłuż fiordu. Na koniec czeka nas przejście pod skałę lasem przez około 20 metrów. Pod skałą teren jest płaski (można ze spokojem rozłożyć kocyk i zabawki- jest bezpiecznie) i zacieniony mimo, że same drogi znajdują się w słońcu. Rejon podzielony jest na cztery sektory: najdalszy Came Back, Flash on, Wonderboy, Supernova. Dla dzieci najbardziej dostępny jest Came Back – drogi od trudności 4c do 6c+. Łatwiejsze drogi w dużej części są drogami dość długimi (nawet trafiły się dwie wielowyciągowe), w połogu, drogi trudniejsze są zdecydowanie krótsze. W rejonie sąsiadującym dużo krótkich, ale wymagających szóstek.
Wspinanie w sektorze Sandmealen (fot. MM)
Po wspinaniu korzystając z odpływu przeszliśmy suchą nogą na małą, skalistą wysepkę na fjordzie i zrobiliśmy sobie tam obiad. Ciekawostką jest, że pięć minut drogi od tego rejonu znajduje się tez Einvikfjellet. My tam już nie dotarliśmy, ale przewodnik twierdzi, że znajduje się tam wiele dróg o wycenie 6, zaś teren jest dostępny dla dzieci.
Na samym tripie spędziliśmy szesnaście dni, korzystając z uroków Norwegii głównie naturalnych. Oprócz akcentu wspinaczkowego, skorzystaliśmy również z dostępnych tras via ferrat i trekkingu oraz kąpieli w zimnych fjordach. Spotkaliśmy renifery i łosia, z daleka widzieliśmy pasące się woły piżmowe, a na każdym kroku właściwe otaczały nas owce. Trzeba na nie uważać, ponieważ mają tendencję do wylegiwania się na środku drogi, nawet w tunelach. Zazwyczaj podróżujemy po taniości, więc w sporą ilość jedzenia zaopatrujemy się jeszcze w Polsce – w kontekście Norwegii było to tym bardziej ważne, ponieważ ceny jedzenia czy usług są naprawdę bardzo wysokie. Jako, że cała Skandynawia jest miejscem, gdzie obowiązuje prawo zezwalające na spanie na dziko, miejsc urokliwych w tym zakresie jest całe mnóstwo. My zazwyczaj w zdecydowanej większości na terenie całej Europy sypiamy w namiocie dachowym i w aucie, był to wiec dla nas istny raj. Na pewno wrócimy tam, na eksplorację północnej części kraju, do której tym razem nie dotarliśmy.
Autor tekstu: Maksi Mama
Wszystkie zdjęcia pochodzą z archiwum Maksi Mamy.
O autorce:
Zakochana do szaleństwa w człowieku gór, mama piątki wspinaczy, najsłabszy element sportowy w rodzinie. Zapalona podróżniczka, zawodowo psychoterapeutka, pani swojego pięknego psa. Mistrzyni logistyki i planowania jednocześnie entuzjastka spontaniczności i elastyczności. Wieczorami stoi w wiecznej rozterce – lecieć na ścianę, czy usiąść z książką w ręce.