Kingsajz /Cafe Biba VI.4/ pamiętnik z życiówki
Wspinaczkowy dziennik z mojego największego wyzwania. Emocje, uczucia i odmienne stany świadomości spisane na bieżąco.
Miejsce: Klecza, rejon: Kingsajz
Ostatni czas upływa nam wyzwaniowo. Janek od paru dni próbuje chodzić bez podparcia, zaś ja dwa razy poświęciłam wspinaczkowe wyjścia na patentowanie życiówki. Chyba więc z Johnem stoimy przed podobnym życiowym wyzwaniem…Dla niektórych VI.4 to chleb powszedni, ale dla mnie to jak skok w inny wymiar..
18.11.2020 – Cafe Biba – Dzień 0
Musisz spiąć ciało jak strunę. Nie możesz być jak flak
-Sokół
Listopad. Czas na życiowki. Warun dziś ani super ani beznadziejny. Wędkę zostawia mi Sokół, który jako pierwszy robi tą drogę OS. Patrzę na jego przejście kątem oka, bo co chwilę zerkam kontrolnie na Janka, który ,,pokutuje,, na kolanach w jedną i drugą stronę.
Droga od dołu wygląda wkaszalnie, ale z dołu zawsze wszystko tak wygląda. Tego dnia nie robiłam rozgrzewki na innych drogach. Idę na wędkę od razu bibe. Planuje, że dojdę tylko do cruxa i wycof. Start to dość trudny i czujny rajbung z wyporem ręki i wyjściem z pleców. Trudne i nie w moim stylu, ale robię w ciągu. Idę dalej. Jeszcze bez bloku.
-
Rajbung jest mega czujny! (fot. P. Krzaczkowski)
I o to proszę państwa :crux! Ale jakie to są ruchy! Witamy w innym wymiarze. Oblaki, małe krawądki i wszystko w lekkim przewieszeniu. Bloczę, próbuję z każdej strony, jakimiś swoimi patentami ale puszcza dopiero za trzecim razem. W międzyczasie słyszę o strunie i flaku. Idę z blokami do końca drogi. Trzyma cały czas.
-
Dotknięcie cruxa (fot. P. Krzaczkowski) -
Ruchy są tu sprężne! (fot. P. Krzaczkowski)
Janek dobrze się bawi. Sam i z mamą. Oglądamy frendy. Chce zobaczyć co się z nimi robi. Pokazuje mu jak się je osadza. Przeszczotkowuje sobie start drogi. Janek obserwuje mnie po czym wyciąga rękę po szczotkę i czyści skałę. Fajnie mieć roczne dziecko, pomaga mamie w realizowaniu projektu. Druga próbę na wędkę idę też bez szału, z blokami. W trzeciej jest pomysł, żeby spróbować prowadzić niestety czeka mnie sromotna porażka.
Mimo tego jestem z siebie zadowolona. Rozpoczęłam trudny, bardzo trudny projekt. Długoterminowy, jak mawia Micaj. Na pewno muszę na niego ubrać sztywne buty, bo moje ocuny już płyną, a są tam małe stopieńki. No i muszę sporo doładować.
Nazwa drogi Cafe Biba pochodzi z filmu „Kingsajz” i jest pierwszą częścią zaszyfrowanego przepisu na Kingsajz – wapń, żelazo, bizmut, bar.
22.11.2020 – Cafe Biba – Dzień 1
Dziś warun był 9/10. Wszystko się pięknie zacierało. Na rozgrzewkę przeszłam na wędkę Polokoktę VI.2+ – bardzo fajny dulfer. Szacun dla tradowców, że potrafią tam zakładać zabawki.
-
Polokokta VI.2+ na wędkę dobrze rozgrzewa! -
W akcji Oliwia Taraszkiewicz (fot. W. Równanek)
Potem zrobiłam trzy wstawki z dołem w Cafe Biba. Pierwsza próba była najlepsza, doszłam do pierwszego cruxa. Spadłam w pięknym stylu bo zahaczyłam nogą o linę. Na szczęście nic się nie stało dzięki wspaniałej asekuracji Oliwii. Ostatecznie wdrapałam się na górę dwa razy. Sam crux zrobiłam w każdej próbie więc jest to postęp (ostatnio była to loteria).
Teraz do rozgryzienia jest dla mnie samo dojście do cruxa, ponieważ łapiąc obiema rękami oblaka wylatują mi nogi, a potem lecę cała ja.
Zmieniłam też buty co bardzo mi pomaga. Miury super stoją na tych małych krawądach. Janek był bardzo grzeczny w skałach. Nawet przespał się z półtorej godziny. Czuje się tam jak u siebie w domu. No i dobrze bo będzie tam teraz częstym gościem…
-
Niedźwiadek i jego plac zabaw (fot. W. Równanek)
Moja dobra wspinaczkowa przyjaciółka Alina, z którą niemal codziennie jestem na łączach (gadamy o wspinie) napisała mi bardzo mądrą rzecz:
Doładować zawsze trzeba, ale czasami chodzi też o takie psychiczne przełamanie. Nie mam na myśli strachu, ale o takie uwierzenie, że już jest się gotowym
– Alina
Cenną radę dał mi też mąż:
Będzie zima, będzie super warun, oblaki będą się zacierały i zrobisz
– Micaj
25.11.2020 – Cafe Biba – Dzień 2
W Kleczy warun niemal zimowy! Zimno, słońce tylko przez moment i zacierka, chociaż po dotknięciu skały okazało się, że warun raptem 7/10. Poranny mróz zrobił złą robotę i wilgoć się skraplała na skale.
Zrobiłam dwie wędki na projekcie roku. Szło mi średnio, ale udało mi się rozwiązać cruxa, na tyle skutecznie, że byłam w stanie go robić. Wszystko to dzięki Piotrkowi, który też postanowił zmierzyć się z Cafe Bibą i który to znalazł w ścianie mały stopień. To mała rzecz dla ludzkości, ale wielka dla mnie 🙂
Schodząc do auta w powietrzu czuć było WARUN, granatowe niebo, gwiazdy, temperatura koło 0 i para lecąca z buzi. Doszliśmy potem do wniosku, że warun można podzielić na trzy rodzaje:
1. Warun – to po prostu warun
2. Super warun – to nadzwyczajny warun, który się zdarza kilka razy w roku. Występuje głównie w zimie. Temperatura oscyluje wtedy miedzy -5 a 5 stopni Celsjusza. Aby był super warun musi być też niska wilgotność.
3. Ultra warun – zdarza się raz w życiu. Każdy wspinacz czeka na niego całe życie dlatego codziennie sprawdza icm. Padają wtedy życiowki!
-
Akcja dopiero się zacznie…. (fot. W. Równanek)
04.12.2020 – Cafe Biba – Dzień 3
W końcu wrócił warun. Pojechaliśmy do Kleczy. Szykowałam się na to cały tydzień. Przez cały ten czas myślałam o drodze średnio raz na godzinę: podczas śniadania rozkminiałam dolny rajbung, w trakcie zabawy z Jankiem uciekałam myślami do akcji w cruxie, nim zasnęłam w marzeniach wpinałam się już do łańcucha.Cafe Biba opętała mnie do reszty. W wykorzenieniu jej z mojej głowy pomoże mi tylko zrobienie jej.
I fajnie byłoby już ją zrobić żeby w końcu się wyluzować – przestać uważać na to żeby się nie skaleczyć w palce, nie skontuzjować się na łatwych drogach, nie złapać koronowirusa (żeby broń boże forma nie spadła) i uważac żeby Janek się nie przeziębił…
Rozgrzewkę zaczęłam od wędki na Polokokcie. Potem wędka na projekcie . Średnio na jeża mi poszło. Trochę jak sierotka się ruszałam bo pozapominałam ruchów.
Pierwsza próba: robię kluczowego cruxa. Jestem oszołomiona, że się udało. Niestety spadam na ostatnim trudnym ruchu za VI.2 na wyjściu. Na kancie wylatują mi nogi, brakuje mi prezycji. Niszczy mnie ciąg. Ale czuje, że było blisko, naprawdę blisko.
Druga proba: znów to samo. Lekcja do odrobienia- zapatentować wyjście z cruxa na amen! Skoro udało się już tyle to może i to się uda? Micaj mówi: Widać, że to jest dla ciebie życiówka a nie jakieś p********ie.
Może chciałam dziś za bardzo? Na szczęście przed nam co najmniej trzy miesiące warunu. Więc jest jeszcze szansa.
Janek dobrze się sprawował. Trochę pomarudził, trochę pospał, trochę się pośmiał. Dziecko mam naprawdę na medal. Musimy kupić mu ciepłe buty bo te, które ma obecnie są do niczego. Janek chce już chodzić pod tymi skałami.
Gdy wracamy całą drogę jestem milcząca . Cafe Biba zabiera mi za każdym razem część duszy. Albo po prostu tak mnie pierze, że nie mam siły gadać
P.s. Zimowe asekurowanie w kocu uważam za otwarte – Piotrek poleca (przyjrzyjcie się na zdjęciu)
09.12.2020 – Cafe Biba – Dzień 4
Gdy zjawiłam się dziś pod skałą miałam raczej czarne myśli. Zmęczyłam się już na podejściu a wizja robienia drogi wydawała się abstrakcyjna. Tak szczerze to chyba nie wypoczęłam jeszcze po zeszłym tygodniu (wspinałam się trzy dni) a dodatkowo Janek mi od dwóch dni daje w kość. Chyba przeżywa lęk separacyjny połączony z ząbkowaniem. A może to przełom? W każdym razie sypiam ostatnio marnie. Więc niczym flak (z pierwszego dnia prób) wbijam się na wędkę na Polokoktę a potem na Bibę. Już po wędce czuję, że to nie ten flow. Nie zgina mi się, mięśnie stężałe…Nie zrobię- myślę- i chyba też mówię to sama do siebie na głos, bo słyszę za plecami Micaja i Piotrka – Zrobisz.
Nie wydaje mi się. Zbieram tyłek, zostawiam Janka z Piorkiem(bawią się w osadzanie friendów) i idę na spacer do lasu.
Przez to, że myślami jestem gdzie indziej błądzę w leśnej gęstwinie. I chyba musiałam się zgubić, żeby odnaleźć spokój psychy.
Jakoś udało mi się odnaleźć drogę do skał. Teraz moja kolej. Za wiele sobie nie obiecuję, nie czuję zapasu. Ale idę, robię cruxa, jestem na kancie, tym razem precyzja z nogami, walę do póły i w stylu pielgrzymkowym na kolanach wchodzę na nią. Krzyczę. Z tyłu głowy szept: jeszcze się nie ciesz! To prawda, trzeba jeszcze skończyć drogę. W łatwym terenie ruszam się jak w trudnym. Standardowo nie chce zmaścić, mam tą lekką spinę do łańcucha . W końcu no hand. Mogę już się cieszyć. Na dole buziak od męża, żółwik od Piotrka , moje niedowierzanie i powrót do rzeczywistości- trzeba przewinąć Johna
Tak więc, wyzwanie zrealizowane. Zajęło mi to 5 dni wspinaczkowych. Miałam 6 prób prowadzenia i tyle samo wędek. Dobrze się przy tym bawiłam chociaż podobno bywałam w domu nieznośna . Udowodniłam też sobie, że jeśli bardzo chcę to jestem w stanie przesuwać moje granice wspinaczkowe . Moim kolejnym marzeniem jest poprowadzenie VI.1 w Labaku na prawym brzegu.
Na koniec najważniejsze. Ogromne podziękowania należą się mojemu osobistemu trenerowi za wspieranie, robienie rozwieszki i podpowiadanie patentów – Micaj kocham Cię Piotrek, Oliwia, Sokół dzięki za asekurowanie mnie i towarzyszenie mi w tej przygodzie.
Koniec/ Konec
Autor tekstu: Agata Kajca (mama w skałach)
https://facebook.com/mamawskalach/